O problematyce związanej z ochroną prawnoautorską kontentu bloga wspomniałam już przy okazji artykułu dotyczącego prawa autorskiego do przepisu kulinarnego. Jednak ostatnie wydarzenia, choć „szczęśliwie” zakończone (patrz: sprawa jestem.mobi i migomedia) nakłoniły mnie, aby rozwinąć wątek prawnych aspektów blogowania. Wiadomy jest fakt, iż zagadnienie to jest tematem-rzeką, dlatego właściwie w tytule powinien znajdować się „zarys” albo „wybiórczy zestaw”, jednakże po namyśle postanowiłam po prostu zapowiedzieć, że ciąg dalszy (a właściwie uzupełnienie) nastąpi.
Na wstępie oczywistość - nie każdy wpis na blogu musi być objęty monopolem prawnoautorskim (choć uważam, że jest to swoisty wyjątek od reguły). Odnosząc się do złożonej kwestii cech utworu jako przedmiotu prawa autorskiego, należy przypomnieć, że przejawem działalności twórczej jest, będący wynikiem samodzielnego wysiłku autora, rezultat różniący się od innych rezultatów analogicznego działania (w uproszczeniu - mający atrybut "nowości"). Niekwestionowany jest tu związek z pojęciem oryginalności, a "oryginalny" to tyle, co samoistny, autentyczny, niebędący powtórzeniem. Indywidualny charakter dzieła wyraża się w tym, że odbiega ono od innych przejawów podobnego działania w sposób świadczący o jego swoistości i niepowtarzalności (tak w: wyrok Sądu Najwyższego z dnia 30 czerwca 2005 r. sygn. akt IV CK 763/04). O ile jednak konkretny wpis może nie stanowić utworu w rozumieniu ustawowym, to ochrona prawnoautorska może już obejmować blog jako wielopłaszczyznową całość – jego strukturę, formę – także jako utwór zbiorowy, zgodnie z art. 11 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (dalej: upapp).
Kolejna oczywistość - zasadą korzystania z materiału, spełniającego cechy utworu, jest uzyskanie licencji na jego rozpowszechnianie lub uzyskanie zgody na rozpowszechnianie kontentu bloga od jego autora (chyba, że autor komponuje go np. na zlecenie osoby trzeciej lub w ramach stosunku pracy, wówczas majątkowe prawa autorskie niekoniecznie muszą mu przysługiwać), chyba że takie korzystanie jest możliwe na podstawie przepisów o dozwolonym użytku publicznego, o czym poniżej. Nie będę poruszać kwestii korzystania z kontentu bloga w ramach dozwolonego użytku osobistego opisanego w art. 23 upapp, ponieważ nie wydaje się ona być choćby minimalnie sporna w świetle problematyki legalnego prowadzenia bloga.
Dozwolonym użytkiem publicznym jest tzw. prawo przedruku. Niejednokrotnie zauważyłam, iż jest ono nagminnie nadużywane, bądź używane w sytuacjach skrajnie odbiegających od spełnienia ustawowych przesłanek. Po pierwsze, według art. 25 upapp (będący podstawową regulacją prawa przedruku), wolno rozpowszechniać tylko kontent, którego rodzaj został wyróżniony w tym przepisie (są to m.in. sprawozdania o aktualnych wydarzeniach, aktualne wypowiedzi i fotografie reporterskie), zaś aktualnych artykułów na tematy polityczne, gospodarcze lub religijne, w ogóle nie można umieścić na swoim blogu, jeżeli zostało wyraźnie zastrzeżone, że ich dalsze rozpowszechnianie jest zabronione. Poza tym możesz umieścić na swoim blogu krótkie wyciągi ze sprawozdań i niektórych artykułów, krótkie streszczenia rozpowszechnionych utworów albo mowy wygłoszone na publicznych zebraniach. Po drugie, takie użycie kontentu jest możliwe jedynie w celach informacyjnych w prasie, radiu i telewizji (czy możesz mianować tak swój blog?). Po trzecie, za korzystanie z niektórych z tych utworów, twórcy przysługuje prawo do wynagrodzeniaW kontekście powyższego, wspomnę jedynie o prostej informacji prasowej, niepodlegającej ochronie prawa autorskiego. Uważa się za nią taki materiał, który pozbawiony jest cech indywidualnej twórczości, np. programy telewizyjne, teatralne i kinowe, notowania giełdowe, informacje o wypadkach, komunikaty o pogodzie, proste ogłoszenia i wiadomości, sondażowe wypowiedzi czytelników, słuchaczy lub widzów. Jednak uwaga - z zastrzeżeniem ochrony sposobu wyrażenia, w tym w szczególności ochrony układu graficznego (mam tu również na myśli tak chętnie „szerowane” infografiki).
Zauważyłam jednak, że blogerzy, którzy dopuszczają się powielania kontentu z innego bloga, nie czynią tego tak jawnie i otwarcie. Zazwyczaj modyfikują mniej lub bardziej wnikliwie utwór, uzupełniają o swoje odkrywcze myśli, tworzą nowe przykłady. I tak, rzeczywiście są twórcami swego utworu w rozumieniu upapp i przysługują im wszelkie ustawowo przewidziane do niego prawa. Jednakże przede wszystkim są twórcami utworu zależnego, a z pierwszą ingerencją w cudzy tekst, grafikę czy inny materiał, i jego rozporządzeniem (skorzystaniem) bez zezwolenia uprawnionego do pierwotnego utworu, dopuścili się naruszenia prawa autorskiego, za co przewidziana jest odpowiedzialność zarówno cywilna, jak i karna.
Konkretyzując, opracowaniem dzieła jest utwór powstały w wyniku adaptacji, tłumaczenia lub innej przeróbki. Przypomnienia również wymaga, iż opracowanie, jak i utwór powstały z inspiracji cudzym materiałem, wymaga podania przypisu zawierającego tytuł utworu pierwotnego, imię i nazwisko (pseudonim) jego autora oraz źródło.
Kolejnym przykładem notorycznego nadużywania dozwolonego użytku publicznego jest tzw. prawo cytatu. Ustawowo cytat oznacza urywek rozpowszechnionego utworu lub rozpowszechniony drobny utwór w całości przytoczony w innym utworze stanowiącym po pierwsze, samoistną całość, po drugie, w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości, z podaniem imienia i nazwiska (pseudonimu) twórcy oraz źródła. Dlatego jeżeli korzystasz na swoim blogu np. ze screenshota z filmu w celu wzbogacenia nim swojej recenzji, nawet ta okoliczność nie uprawnia Cię do umieszczenia fotosa w tekście. Rzeczywiście recenzja jest analizą krytyczną o której wspomina prawo cytatu, jednakże utworem podlegającym opisowi jest film jako całość, nie zaś konkretny screenshot. W takiej sytuacji podstawą cytatu w formie fotosa jest tylko uatrakcyjnienie artykułu, w przeciwnym razie autor musiałby poddać analizie ten właśnie screenshot.
Kolejny przykład – kolaże tworzone przez tzw. szafiarki. Bezspornie kolaż stanowi formę artystyczną, która podlega pod „prawa gatunku twórczości” w ramach prawa cytatu. Jednakże kolaż musi być samoistnym utworem, co oznacza, iż posiada on istotny wkład twórczy autora polegający na odpowiednim zestawieniu lub opatrzeniu odautorskimi, oryginalnymi elementami takich cytatów. Nie jestem wierną obserwatorką blogów szafiarskich, z kolaży które jednak zarejestrowałam, żaden nie przejawiał twórczego zestawienia cytowanych utworów.
Jednym zdaniem - cytatem może być jedynie osadzenie fragmentu we własnym, w pełni twórczym utworze. Wskazuje się również iż cytat w rozpowszechnionym utworze nie może zastępować potrzeby zapoznania się z oryginalnym dziełem (użycie opcji tworzenia kolażu w edytorze zdjęć z wykorzystaniem fotografii znalezionych na stornie internetowej amerykańskiego Vogue'a niekoniecznie spełnia te przesłanki) .
Pamiętaj, prawo autorskie chroni tylko wyrażenie - kombinację słów i strukturę, które wyrażają rzeczowe treści - nie myśl w nich zawartą. Przysługuje Ci „wolność” kopiowania faktów i pomysłów. Jeżeli spodobał Ci się cudzy materiał na blogu, możesz wykorzystać ideę w nim zawartą. Inspiracja w żadnym wypadku nie jest ograniczona prawami autorskimi. Dlatego, jeżeli wzorujesz się na czyimś utworze, wykorzystaj tą możliwość zamiast dostarczać kolejną kalkę za pomocą Ctrl+C Ctrl+V. Powodzenia.
Przeczytaj też : Co ma Lana Del Rey do polskiego prawa autorskiego?
Zgodnie z zapowiedzią kontynuujemy temat prawnoautorskich aspektów prowadzenia bloga. Jednak, nieco przekornie, dzisiejszy artykuł nie będzie o tym, co najbardziej interesuje zapewne każdego blogera, czyli legalne wykorzystywanie zdjęć na blogu. Postanowiłam rozwijać niniejszy cykl artykułów od samej góry (albo tego, co zazwyczaj się tam znajduje), czyli od nazwy bloga oraz jej zwyczajowej oprawy graficznej tj. logo.
Nie powinno nikogo zdziwić, iż kwestia, czy nazwa/tytuł korzysta z ochrony prawnoautorskiej, nie została bezspornie rozstrzygnięta w doktrynie ani w orzecznictwie. Część przedstawicieli myśli prawniczej absolutnie nie dopuszcza takiej możliwości, uznając, iż tytuł nie może stanowić sam w sobie utworu jako przedmiotu prawa autorskiego, i to bez względu na zawarty w nim twórczy i intelektualny wkład. Inni natomiast są zdania, że obecnie obowiązujące prawo autorskie nie pozwala na jednoznaczne rozwiązanie tego zagadnienia. W argumentacji przemawiającej za brakiem ochrony prawnoautorskiej nazwy czy tytułu pojawiają się takie zarzuty jak te, że tytuł tylko identyfikuje utwór albo stanowiąc jego element, podlega tylko ochronie jako niewielki fragment utworu.
Co jednak w sytuacji, gdy nazwa (tytuł) jest w pełni samodzielna, funkcjonuje jako pewien samoistny byt? Oceniając zagadnienie z perspektywy definicji utworu zawartej w art. 1 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. - o prawie autorskim i prawach pokrewnych (dalej: upapp), niedopuszczalność ochrony prawnoautorskiej nazwy (tytułu) nie wydaje się być taka pewna. Na podstawie ustawowej definicji stwierdzamy, iż utwór musi posiadać określone cechy: być rezultatem pracy człowieka, stanowić uzewnętrzniony rezultat działania o charakterze twórczym oraz posiadać indywidualny charakter. Można pomyśleć, iż jest to równie dobra definicja niejednego tytułu. Pozostałe argumenty, takie jak ten, iż objęcie ochroną prawnoautorską dowolnego przejawu twórczości jest niezależne od jego rozmiaru czy postaci, również przemawiają za dopuszczeniem nazwy (tytułu) jako przedmiotu regulowanego ustawą o prawie autorskim. Opinię tą można sprecyzować o jedno z orzeczeń Sądu Najwyższego, w którym stwierdził on, iż nazwa (w braku odmiennej umowy w tym względzie) stanowi dobro osobiste wszystkich jego członków, chyba że bądź wiąże się ona treściowo z jednym tylko lub z niektórymi z nich, bądź chodzi o zespół utworzony, nazwany i kierowany przez jednego z członków w sposób tak wyraźny i oczywisty, iż uchodzi za nazwę „należącą” do tej osoby.
A więc można stwierdzić, iż tytuł bloga korzysta z ochrony przewidzianej przez ustawę o prawie autorskim, jeżeli wyczerpuje cechy utworu. Nawiązując do podobnej branży, w literaturze przedmiotu wskazuje się, iż bez wątpienia takimi tytułami na polskim rynku wydawniczym są np. Uważam Rze czy Exklusiv. Przy czym powtórzenia wymaga, iż takich wątpliwości nie nastręczają nazwy banalne, pozbawione oryginalności jak np. blog nazywający się „Moje przemyślenia” albo „Blog o prawie autorskim”. Tak samo pojedyncze, typowe słowa codziennego użytku, jak np. Apple, nie podlegają ochronie w ramach prawa autorskiego (ale mogą być chronione już jako zastrzeżone znaki towarowe).
Przeczytawszy powyższe stwierdzasz, iż w świetle ustawy o pawie autorskim możesz spokojnie założyć bloga „Make life easier”, ponieważ nie jest to szczególnie twórcza nazwa. Tutaj jednak pojawia się inne zagadnienie - otóż konkretne przedstawienie graficzne tytułu, czyli tzw. logo, samoistnie korzysta z ochrony prawnoautorskiej, stanowiąc odrębne dzieło plastyczne. Oznacza to, iż w takim przypadku już nie treść nazwy (tytułu), lecz jej wizualizacja jako ciąg znaków (np. korzystająca z oryginalnego kroju czcionki bądź połączenia liter z ciekawą grafiką) jest na tyle twórcza, że w tym aspekcie spełnia cechy utworu.
W tym momencie chciałabym skłonić blogerów, którzy korzystali z pomocy osoby trzeciej przy tworzeniu swojego logo, do chwili refleksji nad tym, komu przysługuje do niego majątkowe prawo autorskie. Być może, wcale nie jest Wasze. Upraszczając, jeżeli nie istnieje pisemna umowa między blogerem a np. grafikiem o stworzenie logo, to z zasady funkcjonuje tzw. domniemanie licencji. Zgodnie z art. 65 upapp, w braku wyraźnego postanowienia o przeniesieniu prawa, uważa się, że twórca udzielił licencji. Co więcej, grafik taki może wówczas zażądać od blogera, w zależności od sytuacji, niebagatelnej zapłaty za korzystanie z logo, ponieważ, w myśl z art. 45 upapp, jeżeli umowa nie stanowi inaczej, twórcy przysługuje odrębne wynagrodzenie za korzystanie z utworu na każdym odrębnym polu eksploatacji.
W dobie globalizacji, coraz więcej polskich sklepów internetowych próbuje swoich sił na rynkach zagranicznych. To bardzo dobra praktyka, świadcząca o dużej przedsiębiorczości naszych rodaków. Jednakże sprzedaż transgraniczna wiąże się z szeregiem wyzwań, począwszy od badania trendów w innych krajach i przetłumaczenia opisów produktów na język obcy, po zapoznanie się i stosowanie obowiązujących w danych krajach przepisów prawnych. W niniejszym artykule skupię się na omówieniu istotnych różnic dotyczących przepisów prawa.
Jak powszechnie wiadomo, Unia Europejska dąży do pełnej unifikacji prawa określającego zawieranie umów handlowych na odległość. Jednym z dokumentów regulujących wspomniane zagadnienie, który stanowi duży krok w kierunku harmonizacji na poziomie europejskim jest Dyrektywa w sprawie praw konsumenta 2011/83/EU z dnia 25 października 2011 r. Nie zmienia to jednak faktu, że w poszczególnych państwach nadal obowiązują przepisy, które nieznacznie różnią się między sobą.
Zacznijmy od podstawowej zasady - kierując ofertę do danego kraju, konsument musi być chroniony prawem w nim obowiązującym. Dlatego warto pamiętać, że projektując ofertę i tworząc regulamin należy dostosować je do prawa obowiązującego w wybranym kraju. Nadmienię , że co do zasady, samodzielne wybranie właściwego prawa (np. poprzez odpowiedni zapis w regulaminie) jest mimo wszystko dozwolone. Wybór ten nie może jednak prowadzić do pozbawienia konsumenta wyższego poziomu ochrony, co oznacza, że zawsze należy stosować prawo bardziej korzystne dla konsumenta.
Znajomość zakresu tego pojęcia jest istotna z punktu widzenia przedsiębiorcy, bowiem to konsumenci korzystają ze szczególnej, szerszej ochrony zapewnianej przez prawo. Definicja konsumenta w polskim ustawodawstwie jest na pewno znana dla wszystkich osób prowadzących działalność gospodarczą. W ramach przypomnienia: konsumentem w prawie polskim jest osoba fizyczna dokonująca czynności prawnej niezwiązanej bezpośrednio z jej działalnością gospodarczą lub zawodową. Podobny zakres pojęciowy obowiązuje również we Francji, Niemczech i Anglii. Jednak już w Szwajcarii konsumentem może być osoba fizyczna lub w zależności od lokalnego prawodawstwa, mała firma zawierająca niestandardowe umowy. W dalszym ciągu jest tam rozważana kwestia, czy osoby prawne mogą korzystać z ochrony zapewnianej konsumentom.
Podawanie terminu dostawy jest regulowane odmiennie w poszczególnych krajach. W Polsce należy poinformować konsumenta o terminie i sposobie dostawy najpóźniej w chwili złożenia mu propozycji zawarcia umowy. Przedsiębiorca powinien wykonać umowę zawartą na odległość najpóźniej w terminie trzydziestu dni po złożeniu przez konsumenta oświadczenia woli o zawarciu umowy, jeżeli strony nie umówiły się inaczej. We Francji maksymalny czas dostawy obowiązujący sprzedawcę musi być zawsze wskazany. W Niemczech, Anglii i Szwajcarii, jeśli termin dostawy nie został określony, można uznać, że towar zostanie dostarczony natychmiast.
Kolejną istotną kwestią, o której należy pamiętać rozszerzając zasięg działania sklepu poza granice Polski jest zagadnienie dotyczące kosztów zwrotu towaru. Jak już wspomniałam, w różnych krajach obowiązują różne przepisy regulujące tę kwestię – istotne jest więc dokładne zaznajomienie się z przepisami określającymi je w poszczególnych krajach. Zgodnie z treścią dyrektywy w sprawie ochrony konsumentów, w przypadku umów zawieranych na odległość, koszty zwrotu towaru są jedynymi kosztami, które mogą być ponoszone przez konsumentów. Zarówno w ustawodawstwie polskim, austriackim i francuskim obowiązuje zasada, że można zapisać w umowie, że to konsument ponosi te koszty. Ciekawą sytuację mamy w Niemczech, bowiem można tam zapisać w umowie, że koszty zwrotu towaru są ponoszone przez konsumenta, ale jedynie w przypadku, m.in. gdy cena zwracanego towaru nie przekracza 40euro- w pozostałych przypadkach, to sprzedawca musi ponieść koszt zwrotu towaru.
Nie wystarczy przetłumaczyć regulaminu lub podać informację na temat prawa odstąpienia od umowy jednocześnie nie dostosowując ich do prawa kraju docelowego. Dyrektywa w sprawie ochrony konsumentów w przypadku umów zawieranych na odległość zapewnia każdemu państwu członkowskiemu możliwość samodzielnego stanowienia prawa w zakresie formy korzystania z prawa odstąpienia od umowy oraz jego terminu. W Polsce chęć odstąpienia od umowy należy zgłosić na piśmie. Konsumenci zamieszkali w Anglii mogą wybierać pomiędzy formą pisemną a innym trwałym nośnikiem, natomiast w Niemczech konsument odstępuje od umowy w tak zwanej formie tekstowej (np. listem) lub odsyłając towar. We Francji korzystanie z prawa odstąpienia od umowy nie wymaga żadnej specjalnej formy- teoretycznie konsument może odstąpić od wcześniej zawartej umowy sprzedaży telefonicznie. Jeśli chodzi o długość terminu, w którym można odstąpić od umowy to dyrektywa wskazuje jedynie termin minimalny wynoszący 7 dni roboczych. W związku z tym w różnych krajach terminy te kształtują się odmiennie - od 7 dni roboczych w Bułgarii, Luksemburgu, Holandii, Austrii, Hiszpanii, Anglii i na Litwie do 15 dni kalendarzowych na Malcie i w Słowenii. W Polsce termin ten wynosi 10 dni kalendarzowych. W Niemczech konsument ma 14 dni kalendarzowych na odstąpienie od umowy.
Ostatnio czytałam artykuł na AntyWeb.pl o grze, w której jesteś niczym Robinson Crusoe w świecie opanowanym przez zombie, a raczej o kradzieży jej pomysłu (link: NIEZALEŻNY DEWELOPER NIE CHCIAŁ WSPÓŁPRACOWAĆ Z WYDAWCĄ, WIĘC ON SKOPIOWAŁ JEGO POMYSŁY I WYDAŁ JAKO SWÓJ PRODUKT). Ta publikacja, w połączeniu z ostatnią sprawą naszego Klienta, w której jego kontrahent twierdzi, że należy mu się prawo autorskie do koncepcji kampanii reklamowej, „zrodził” temat na następny artykuł, mianowicie ochrona pomysłu w świetle ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (dalej: ustawa).
Stałemu czytelnikowi naszego bloga zapewne nieobca jest świadomość, iż „przedmiotem prawa autorskiego jest każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci (…)”, czyli utwór. Z kolei według słownika PWN „pomysł” (używany też zamiennie z „koncepcją”) to «twórcza myśl zawierająca projekt działania, rozwiązania czegoś». Przymiotnik „twórczy” się zgadza, ale jak przedstawia się „myśl” w kontekście „ustalony w jakiejkolwiek postaci”? Myśl czy pomysł jest z reguły czymś abstrakcyjnym, nie można go pokazać w postaci materialnej. Z niniejszego wynika, iż ochrona oparta na przepisach prawa autorskiego powstaje w momencie „uzewnętrznienia”, ustalenia utworu umożliwiającego jego percepcję przez inne niż twórca osoby. Poświadcza to dodatkowo art. 1 ust. 2[1] ustawy, zgodnie z którym „ochroną objęty może być wyłącznie sposób wyrażenia; nie są objęte ochroną odkrycia, idee, procedury, metody i zasady działania oraz koncepcje matematyczne”. A więc pierwotnie, tj. w czasie, gdy utwór znajduje się tylko w świadomości autora (jest jego pomysłem, koncepcją) - brak jest podstaw do przyznawania autorskoprawnej ochrony.
Przez ustalenie (zgodnie z orzeczeniem Sądu Najwyższego z dnia 25 kwietnia 1973 r.), należy rozumieć przybranie przez utwór jakiejkolwiek postaci, chociażby nietrwałej, jednakże na tyle stabilnej, żeby cechy i treść utworu wywierały efekt artystyczny. W doktrynie wskazuje się też, iż jeżeli ustalenie utworu może nastąpić w dowolnej postaci, to nie jest konieczne dla powstania ochrony jego „utrwalenie”, oznaczające zapisanie utworu na materialnym nośniku - wystarczy zatem samo wykonanie improwizacji muzycznej czy wygłoszenie referatu, bez potrzeby utrwalania ich na przedmiotach fizycznych (w partyturze, na taśmie magnetofonowej lub płycie). Początkiem ochrony dzieła jest uzewnętrznienie (ekspresja) będące warunkiem powstania dzieła.
Dla wielu z Was jest to zła wiadomość - linia orzecznictwa w tej kwestii jest stała i dotychczas nie uległa zmianie - nie można mówić o bezprawnym wykorzystaniu cudzego dzieła, które miałoby, polegać na zapoznaniu się z jego treścią, zwłaszcza w razie dobrowolnego udostępnienia innej osobie. Naruszenie prawa autora nie zachodzi także wówczas, gdy inna osoba, nawet wbrew woli autora, przyswaja sobie określone treści opracowanego dzieła, nie wykorzystując dzieła lub jego fragmentów w jego sensie formalno-merytorycznym.
Nie przez przypadek nasz Klient zgłosił się do nas z przedmiotową sprawą - problem ochrony pomysłu bodajże najczęściej pojawia się w działalności reklamowej. Przypuszczalnie łączy się to z dychotomicznym podziałem ról w procesie powstawania reklamy, na osobę posiadającą pomysł (idea men, pracownicy kreatywni) i osobę wykonującą pomysł. Odnośnie do takiego podziału zarysowały się w literaturze przedmiotu trzy następujące stanowiska:
Nietrudno się domyślić, mając na uwadze wcześniejszy wywód, iż, w świetle przepisów ustawy, „zwycięża” pierwsze stanowisko - przedmiotem ochrony prawnoautorskiej będzie realizacja. Na potwierdzenie należy przywołać jeden z wyroków sądowych, w którym przedmiotem rozstrzygnięcia był stan faktyczny z podobnym podziałem ról – powód przedstawił pozwanej zamysł na kampanię reklamową, ponadto dość szczegółowo go naszkicował (obraz ośnieżonych gór latem itd.) i zostawił w jej biurze dokumenty obrazujące zarys plastyczny. Sąd wyraźnie jednak stwierdził, iż w przeciwieństwie do utworu stoją pomysły na kampanię reklamową. Co więcej, utworem jest dzieło w całości, a nie jego poszczególne elementy (a więc również pomysł, który bezspornie stanowi element procesu powstawania dzieła), one nie podlegają odrębnej ochronie (sygn. akt V ACa 175/12).
Co więcej, w doktrynie i orzecznictwie dopuszczalna jest koncepcja twórczości paralelnej, która zakłada opracowanie i realizację niezależnie od siebie identycznego lub bardzo zbliżonego dzieła sztuki przez dwóch twórców. Podkreślenia jednak wymaga, iż proces twórczy musi zachodzić całkowicie niezależnie, a w dziele nie pojawiają się uświadomione czy też nieuświadomione zapożyczenia. W takim wypadku nie jest plagiatem dzieło, które powstaje w wyniku zupełnie odrębnego procesu twórczego, nawet jeżeli posiada treść i formę bardzo zbliżoną do innego utworu.
Zapewne niektórzy z Was, w tym gorliwi myśliciele, czują się pokrzywdzeni. Jednakże takie uregulowanie idei w ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych ma swój wyższy cel. Wyłączenie spod ochrony autorskoprawnej pomysłów miało zapobiec monopolizacji myśli człowieka, które powinny stanowić dobro publiczne, przynajmniej z punktu widzenia prawa autorskiego. Przy przyjęciu przeciwnego założenia można by się domagać ochrony każdej praktycznie formy aktywności ludzkiej, z powołaniem się na rzeczywiste czy też urojone pierwszeństwo (przyznaję, iż nie jest to moje stanowisko, ale wyciąg m.in. z orzeczeń sądowych, z którymi niezupełnie się utożsamiam). Wskazania jednak wymaga, iż mimo, że koncepcje nie podlegają w zasadzie ochronie autorskoprawnej, to nie wyłącza to jednak ich ewentualnej ochrony na zasadach ogólnych prawa cywilnego.
Gry komputerowe stanowią coraz bardziej istotną gałąź światowej gospodarki. Skalę tego zjawiska obrazują m.in. tegoroczne targi Gamescom, które odbyły się w Kolonii pod koniec sierpnia. Przyciągnęły one rekordową liczbę 635 wystawców z 40 krajów oraz 340 000 odwiedzających z 88 różnych krajów. W Polsce takie wydarzenia nie przyciągają jeszcze aż tak pokaźnej grupy ludzi, ale z roku na rok jest coraz lepiej. Nie bez powodu interesuję się akurat tą tematyką - w przyszłym roku odbędzie się pierwszy duży konwent gamingowy w Warszawie (Warsaw Gaming Days), który współorganizuję. Wskazane dane świadczą, że branża gamingowa rozwija się prężnie (również w Polsce) i potrzebuje coraz większego wsparcia, również prawnego. Przy pracy nad WGD zaczęłam się zastanawiać jak wygląda sytuacja gier komputerowych z prawnego punktu widzenia.
Otóż, gry komputerowe są traktowane przez polskie prawo raczej po macoszemu, również orzecznictwo i doktryna nazbyt nie rozstrzyga ich ochrony prawnoatorskiej. Status prawny gier komputerowych wciąż nie jest precyzyjnie określony i budzi wiele wątpliwości. W niniejszym artykule postaram się nieco rozjaśnić jedną z problematycznych kwestii, mianowicie własność gier komputerowych i odpowiedzieć na pytanie: jakiemu podmiotowi przysługują prawa autorskie do gry komputerowej?Powszechnie, z prawnego punktu widzenia, wyróżnia się kilka teorii dotyczących kwalifikacji gier komputerowych, z czego w swoim artykule skupię się na dwóch, subiektywnie wybranych, mianowicie: kwalifikacji gry komputerowej jako dzieła zbiorowego i kwalifikacji gry komputerowej jako utworu współautorskiego (za którą optuję).
Zacznę od teorii kwalifikacji gry komputerowej jako dzieła zbiorowego. W moim przekonaniu jest ona nieprawidłowa. Dlaczego? Przede wszystkim ze względu na więź tworzących ją elementów. Gra komputerowa składa się z co najmniej dwóch utworów pochodzących od różnych twórców, ale poszczególne elementy nie są zwykłym zestawieniem samodzielnych części składowych - a tak właśnie by było gdybyśmy rozpatrywali grę komputerową jako dzieło zbiorowe. Gra komputerowa zawsze jest odbierana jako całość i stanowi dzieło odmienne jakościowo od jej poszczególnych elementów, w związku z czym wymaga od twórców porozumienia, co do ostatecznego jej kształtu. W przypadku dzieła zbiorowego wymagana jest wyłącznie zgoda twórców na włączenie ich utworów w skład dzieła zbiorowego, którego efektu końcowego de facto nie muszą nawet znać. Co więcej, twórcy dzieła zbiorowego nie mają nawet zazwyczaj jednolitej wizji końcowej postaci tego dzieła. Wizja ta jest z kolei nieodłącznym elementem w procesie tworzenia gry komputerowej. Ponadto, elementy utworu zbiorowego są realizowane na podstawie oddzielnych zamówień w celu włączenia ich do całości dzieła, ale nie zespolenia.
Zatem w jaki sposób zakwalifikować grę komputerową? W moim przekonaniu większość gier komputerowych (pomijając te tworzone przez jedną osobę) to utwory współautorskie. Działania twórców gier są niekiedy tak silnie ze sobą skorelowane, że problemem jest wyodrębnienie ich indywidualnych wkładów twórczych. Konsekwencją takiego stanowiska jest przyjęcie, że wkład twórczy rozumiany jako odrębna i samoistna część jest niczym innym jak sztuczną konstrukcją, gdyż najważniejsza jest jego rozpoznawalność w samym dziele, a nie zdolność do samodzielnej, ekonomicznej i artystycznej eksploatacji wkładu.
Konsekwencją zakwalifikowania gry komputerowej jako utworu współautorskiego jest konieczność ustalenia osób, które mogą zostać uznane za współtwórców. Nie jest to proste , głównie ze względu na częste wykorzystywanie w grach komputerowych elementów, które istniały już wcześniej (np. w formie analogowej i zostały poddane digitalizacji), jak i sam dynamizm rozwoju rynku gier komputerowych. W związku z powyższymi, niemożliwym jest ustalenie zamkniętego katalogu współtwórców gry komputerowej.
Zacznijmy od podstaw i wyjaśnijmy, kim jest w świetle obowiązujących przepisów twórca. Najprościej ujmując: twórcą jest osoba, która stworzyła utwór i której działania w procesie tworzenia można określić jako „twórcze przyczynienie się do powstania utworu”. Z kolei, dla wskazania współtwórcy gry istotnym jest wskazanie zależności między jego wkładem, a finalnym kształtem gry. Współtwórcą może być więc osoba, która ma wpływ na ostateczny kształt gry i która pozostaje w porozumieniu, co do jej całości.
Aby ustalić kwestię twórczego wkładu osób przyczyniających się do powstawania gier komputerowych, pomocne na pewno będą przepisy dotyczące utworów audiowizualnych - głównie ze względu na podobieństwo gier komputerowych do dzieł filmowych. W art. 69 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (dalej: PrAut). wskazany został katalog osób, które mogą zostać uznane za współtwórców dzieł audiowizualnych, są to m.in.: reżyser, twórca scenariusza czy operator obrazu. Wśród osób uczestniczących w przygotowaniu gry, dodatkowo mogą się znaleźć również osoby, które bezspornie mają wpływ na ostateczny kształt gry, ale ich wkład będzie miał raczej charakter pomocniczy, organizacyjny czy techniczny (w żadnym wypadku nie będzie on twórczy). Do grona tych osób można zaliczyć, m.in. kierownika produkcji, dyrektorów przedsięwzięcia, a także projektantów poziomów i osoby odpowiedzialne za implementacje interfejsów. Bez wątpienia ich działania są niezbędne do stworzenia gry komputerowej, ale sam wkład ciężko już jednak określić jako twórczy.
Warto również wspomnieć o statusie osób, które stworzyły konieczne elementy każdej gry komputerowej, czyli programy komputerowe Jest to kwestia względna. Część z tych osób nie zostanie w ogóle zaliczona do grona współtwórców, zwłaszcza, jeśli wykorzystane programy komputerowe stanowiły jedynie istniejące wcześniej narzędzie do tworzenia gry, a co za tym idzie - nie mieli wpływu na ostateczny kształt gry. Inaczej potraktowane zostaną osoby, które przygotowały programy komputerowe pod konkretną grę, czyli znają założenia tworzonej gry i możliwe do osiągnięcia efekty oraz sposób ich wykorzystania w grze.
Bardzo ciekawie w kontekście przepisów ustawy PrAut kształtuje się sytuacja producenta gry komputerowej, bowiem nie zapewnia mu ona żadnego szczególnego statusu. Dlaczego? Ustawowe pojęcie producenta odnosi się wyłącznie do utworów zbiorowych, dzieł audiowizualnych, baz danych oraz, w przypadku praw pokrewnych, do wideogramów i fotogramów. W związku z tym nie obowiązuje w niniejszym przypadku domniemanie wynikające z art. 70ust. 1 ustawy PrAut., które reguluje nabycie przez producenta na mocy umowy o stworzenie utworu albo umowy o wykorzystanie już istniejącego utworu wyłącznego prawa majątkowego do eksploatacji tych utworów w ramach utworu audiowizualnego w całości. Producent gry komputerowej – podobnie jak jej wydawca – nie nabędzie też autorskich praw majątkowych do gry komputerowej w trybie art. 11 PrAut., ponieważ gra komputerowa nie stanowi utworu zbiorowego, do którego producentowi ex lege przysługiwałyby te prawa. Producent może nabyć prawa autorskie majątkowe do gry komputerowej w sposób pochodny, w trybie art.12 ust.1 PrAut albo art. 41 PrAut na podstawie dziedziczenia albo umów o przeniesieniu autorskich praw majątkowych. Analiza ta pokazuje, jak bardzo uważnie powinny być konstruowane umowy na tworzenie gier.
Podsumowując, gry komputerowe powinny być kwalifikowane jako utwory współautorskie, natomiast współtwórcą może zostać określona osoba, która jest w stanie wskazać zależność między jej wkładem w tworzenie gry, a finalnym jej kształtem, przy czym wkład ten musi nosić cechy twórcze.
Co do zasady obowiązek stosowania kasy fiskalnej zależy od wysokości obrotów i zakresu prowadzonej działalności gospodarczej. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, podatnicy dokonujący sprzedaży na rzecz osób fizycznych nieprowadzących działalności gospodarczej oraz rolników ryczałtowych są obowiązani prowadzić ewidencję obrotu i kwot podatku należnego przy zastosowaniu kas rejestrujących. W zakresie tym istnieje jednak całkiem sporo zwolnień, zarówno przedmiotowych, jak i podmiotowych.
Na marginesie warto dodać, iż dla pewnych rodzajów działalności, korzystanie z kasy jest zawsze obowiązkowe (bez względu na obowiązujące zwolnienia), np. sprzedaż nagranych płyt CD, płyt DVD, kart pamięci, które zwierają dane lub oprogramowanie komputerowe (w tym również sprzedawanych łącznie z licencją na użytkowanie).
Myślę, że wzbudzającym ciekawość aspektem omawianego zagadnienia jest odpowiedź na pytanie: którzy przedsiębiorcy są zwolnieni z obowiązku zakupu kasy fiskalnej?Aktualnie, w polskim prawie funkcjonują równorzędnie dwa rodzaje zwolnień
Zgodnie z par. 3 ust. 1 pkt. 1 Rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 29 listopada 2012 r. w sprawie zwolnień z obowiązku prowadzenia ewidencji przy zastosowaniu kas rejestrujących, zwolnieniu podlegają podatnicy, u których kwota obrotu realizowanego na rzecz osób fizycznych nieprowadzących działalności gospodarczej (czyli potencjalnie Waszych standardowych klientów) oraz rolników ryczałtowych nie przekroczyła w poprzednim roku podatkowym kwoty 20.000 zł.
Dla lepszego omówienia tego zagadnienia, podzielę przedsiębiorców na dwie grupy: takich, którzy kontynuują swoją działalność w 2013r. i takich, którzy rozpoczęli swoją działalność gospodarczą dopiero w 2013r. Rozróżnienie to wynika ze zmiany przepisów prawnych, bowiem od 1 stycznia 2013r. zostały wprowadzone ważne zmiany podatkowe w przepisach o kasach fiskalnych.
Jeśli chodzi o pierwszą grupę, czyli przedsiębiorców kontynuujących działalność w roku 2013, to zgodnie z zasadą, o której wspomniałam wcześniej, limit obrotu na rzecz osób prywatnych, do którego nie masz obowiązku posiadania kasy fiskalnej wynosi 20 000 zł. Nie zmienia to jednak faktu, że może się tak zdarzyć, że w tym roku mimo wszystko będziesz musiał kupić kasę fiskalną. Dlaczego? Wystarczy bowiem, że w trakcie roku Twoje obroty na rzecz osób fizycznych i rolników ryczałtowych przekroczą limit 20 000 zł, a automatycznie powstanie obowiązek posiadania kasy fiskalnej. Ewidencjonowanie za pomocą kasy fiskalnej należy rozpocząć w terminie dwóch miesięcy po przekroczeniu limitu obrotów licząc od końca miesiąca, w którym nastąpiło przekroczenie. Powinieneś więc prowadzić na bieżąco ewidencję obrotu na rzecz osób fizycznych i rolników ryczałtowych narastająco od początku działalności, żeby dokładnie wiedzieć w którym momencie wystąpi ten obowiązek (taka ewidencja jest obowiązkowa).
W przypadku drugiej grupy przedsiębiorców, czyli takich, którzy rozpoczęli swoją działalność dopiero w 2013r., sprawa wygląda następująco: limit obrotu na rzecz osób prywatnych, do którego nie musisz mieć kasy fiskalnej, wynosi 20 000 zł, ale w tym przypadku już proporcjonalnie. Limit obrotu należy wyliczyć samodzielnie. Jak? 20 000 zł dzielimy przez ilość dni w roku razy ilość dni pozostałych do końca roku od dnia rozpoczęcia działalności. Przykładowo: jeżeli działalność gospodarczą rozpocząłeś 5 września, to do końca roku pozostało Ci 118 dni, w związku z czym limit będzie wynosił:20 000 / 365 x 118 = 6465,75 złWarto zwrócić uwagę, że obowiązek posiadania kasy fiskalnej nie jest uzależniony od tego, czy jesteś płatnikiem VAT.
Zwolnienia przedmiotowe z obowiązku prowadzenia ewidencji przy zastosowaniu kasy rejestrującej zostały określone w załączniku do rozporządzenia. Ze względu na to, że jest ich co niemiara, nie będę wyliczać wszystkich, a wskażę jedynie przykładowe, do których zaliczamy, m.in. działalność związaną z wynajmem i usługą zarządzania nieruchomościami własnymi lub dzierżawionymi czy usługami telekomunikacyjnymi.
Zakup kasy fiskalnej to niemały wydatek, a przecież dodatkowo należy również liczyć się z późniejszymi kosztami obowiązkowego serwisowania urządzenia. Szczęśliwie, po spełnieniu odpowiednich przesłanek, można skorzystać z ulgi na zakup kasy rejestrującej. Ulga ta pozwala na odliczenie 90% ceny zakupu (bez podatku VAT), przy czym nie może być to kwota wyższa niż 700zł. O warunkach formalnych do skorzystania z ulgi przeczytacie w następnym artykule.
E-commerce w Polsce od kilku lat rozwija się bardzo dynamicznie. Z racji tego, że nasza uwaga skupia się głównie na rynku mody i designu, widzimy to bardzo wyraźnie. Na rynku pojawiają się coraz ciekawsze propozycje dla sprzedawców on-line, zarówno w ramach multibrandowych platform jak Showroom i Mustache, czy też rozwiązań dedykowanych sklepów, jak Shopper.pl, istore.pl.Mimo wszystko, coraz więcej sprzedawców decyduje się jednak na uruchomienie własnego sklepu. Pomimo oczywistej wygody w korzystaniu z gotowej infrastruktury platformy multibrandowej, wolą sami realizować cały proces i nie ponosić kosztów prowizji, a przede wszystkim zachować pełną kontrolę nad całością procesu. Jednocześnie wzrasta przy tym ryzyko popełnienia (brzemiennych czasami w skutkach) błędów. Wybraliśmy subiektywnie siedem z tych „grzechów”.
Brak regulaminu, szczątkowy regulamin lub zrobiony metodą kopiuj – wklej. Z naszej obserwacji wynika, że większość sklepów ma niedopracowane regulaminy, które zawierają klauzule niedozwolone lub braki informacyjne. Wiele z nich jest ewidentnie kopiowanych ze sklepu do sklepu lub z gotowych wzorców, w efekcie czego mnożą się błędy. Możemy narzekać na przepisy i UOKIK, ale prowadząc sklep należy się do nich dostosować, ponieważ większość z tych przepisów ma mimo wszystko sens. Dobry regulamin chroni nie tylko klienta sklepu, ale również jego właściciela. Przykładem jest obowiązek zamieszczenia informacji o możliwości zwrotu towaru w terminie 10 dni – jej brak skutkuje wydłużeniem tego terminu do 3 miesięcy.
Znamy sporo sklepów które zostały uruchomione na zagranicznych platformach. Pół biedy, gdy są one zarejestrowane (nie wiem, czy takie słówko pasuje?) w kraju Unii Europejskiej i oferują polską wersję językową sklepu, bowiem prawdziwe problemy zaczynają się dopiero w przypadku platform pozaeuropejskich np. amerykańskich. Jakie to problemy ?
Wydaje nam się, że w większości przypadków o wiele więcej będzie kosztować dostosowanie takiej platformy do potrzeb właściciela e-sklepu i wymogów polskiego prawa niż po prostu jej zmiana. Skutkiem prowizorycznych rozwiązań dostosowawczych może być niestety zmniejszenie atrakcyjności samego sklepu dla klientów.
W Polityce Prywatności lub w Regulaminie właściciele sklepów umieszczają radośnie skopiowane zapisy o zbieraniu danych osobowych w celu ich przetwarzania, prawie do modyfikacji i usunięcia, włącznie z powołaniem się na odpowiednie przepisy, ale… nie rejestrują zbioru danych osobowych. Od czasu uruchomienia platformy e-GIODO łatwo sprawdzić, kto i jakie zbiory zarejestrował. Wyszukiwać można po nazwie, NIPie, REGONie. Brak rejestracji jest nagminny, wręcz mamy wrażenia ze większość sklepów jej nie dokonała, a nie warto, zdecydowanie. Brak wymaganej prawem dokumentacji oraz przetwarzanie danych osobowych niezgodnie z Ustawą o ochronie danych osobowych może narazić właścicieli firm na odpowiedzialność cywilnoprawną oraz karną (grzywna 10-50 tys. zł dla osoby fizycznej oraz od 50-200 tys. zł dla osoby prawnej). Przy czym, uspokajamy! Wiemy, że mało jest informacji na ten temat w internecie, dlatego jasno zaznaczamy: najwyższe kary, czyli 50tys. i 200tys. mogą zostać nałożone dopiero po kilkukrotnym nałożeniu grzywny, aczkolwiek zanim do tego dojdzie przedsiębiorca będzie miał możliwość dostosowania się do wytycznych GIODO, co pozwoli mu uniknąć ew. sankcji. Dokładnie mówią o tym przepisy Ustawy z dnia 17 czerwca 1966 r. o postępowaniu egzekucyjnym w administracji (zwróćcie szczególną uwagę na art.121).
„Skąd mam klientów?” Paradoksalnie, wielu właścicieli sklepów nie analizuje tego problemu w ogóle. Z kolei ci, którzy analizują, nie widzą żadnego problemu w tym, że większość ich klientów pochodzi tylko z jednego źródła, np. z facebook’a. Stanowi to bardzo poważny błąd, gdyż poleganie na jednym źródle ruchu naraża sklep na wahania popytu, nagłe spadki sprzedaży. Wspomniany facebook nie jeden raz zmieniał swoja politykę czy algorytmy decydujące o tym co, jak często i kiedy pojawia się na „wall’ach” użytkowników, a to przecież bardzo przekłada się na ilość wejść na fanpage sklepu. Samych źródeł ruchu może być wiele – wejścia bezpośrednie (coraz trudniejsze do uzyskania szczególnie dla nowych sklepów), wejścia z wyszukiwarek (szczególnie Google), wejścia z reklam kontekstowych (takich jak AdWords), Social Media, porównywarki cenowe, serwisy partnerskie, platformy handlowe i inne. Każde z tych źródeł ma swoją wartość, często inna konwersję (o tym poniżej) i inny koszt pozyskania ruchu. Wszystkie źródła należy analizować i nie ignorować żadnego z nich. Oczywistym jest, że niektóre będą miały większe znaczenie niż inne, ale to zawsze może zmienić się w czasie. Na rynku jest sporo narzędzi, które pozwalają analizować ruch praktycznie za darmo, a przy tym są dość łatwe w użyciu, jak choćby Google Analytics.
Regulamin nie jest jedynym miejscem w serwisie, w którym mamy styczność z prawem. Polityka prywatności, polityka cookies i informacja o ich stosowaniu, różne klauzule, które klient akceptuje przy rejestracji lub zamówieniu także znajdują się w tym obszarze. Skupmy się na newsletterze i zgodzie na jego otrzymywanie, bo właśnie w związku z tym dostajemy od Was najwięcej pytań. Przedsiębiorcy chcący wysyłać konsumentom informacje handlowe MUSZĄ uzyskać zgodę danej osoby na ich otrzymanie. Brak takiej zgody przed przesłaniem wiadomości stanowi naruszenie prawa i może być postawą wystąpienia przez ich adresata z roszczeniami cywilnoprawnymi wobec nadawcy. Ponadto, przesyłanie niezamówionej informacji handlowej stanowi czyn nieuczciwej konkurencji. Jak zatem uzyskać zgodę? Przedsiębiorca może poprosić klienta o jej wyrażenie np. w trakcie korzystania przez niego ze strony internetowej przedsiębiorcy lub przy okazji zawierania umowy sprzedaży lub o świadczenie usług. Należy pamiętać, że konsument ma możliwość, a nie obowiązek udzielenia zgody, która dla swojej ważności musi zostać wyrażona w sposób wyraźny a nie dorozumiany. Zakazane jest domniemywanie zgody konsumenta z oświadczeń woli o innej treści, przykładowo: fakt, iż konsument rejestruje się na danej stronie internetowej, nie jest wystarczający do uznania, że akceptuje otrzymywanie informacji handlowej od właściciela strony. Inaczej będzie, jeżeli podczas rejestracji konsument udzielił takiej zgody w postaci odrębnego, wyraźnego oświadczenia.
Konwersja to klucz do wielkości sprzedaży. Ale wielu właścicieli małych sklepów nie wie nawet co ono oznacza. To w uproszczeniu proporcja pomiędzy wielkością całego ruchu w sklepie, liczonego na przykład wizytami a ilością transakcji. Jej średnia wysokość w polskich sklepach zwykle znajduje się gdzieś pomiędzy 1% a 3%, ale są branże gdzie może być znacząco inna. Oznacza to że na 100 wizyt w naszym sklepie od jednej do trzech zakończy się transakcją. Wartość konwersji może bardzo się różnić pomiędzy źródłami ruchu, i dopiero informacja o wielkości konwersji z danego źródła pozwala w pełni ocenić nam jego wartość. Na przykład źródło stosunkowo drogie, za ruch z którego musimy płacić może okazać się bardzo wartościowe i opłacalne właśnie ze względu na wysoką konwersję – czyli „jakość” klienta z tego źródła. W analizie konwersji znów przychodzi z pomocą m.in. Google Analytics.
Usability, UX – magiczne słowa e-commerce. Nie musimy wnikać specjalnie głęboko w meandry użyteczności – wystarczy jedynie trochę zdrowego rozsądku. Wspomniana wyżej konwersja, w olbrzymim stopniu zależy właśnie od tego jak wygodnie po naszym sklepie klient się porusza, czyli czy nie wpada w ślepe uliczki, czy rzeczywiście trafia na produkty, których aktualnie poszukuje lub które mogą go zainteresować szybko i w intuicyjny sposób. Wiele małych sklepów cierpi przez nawyki swoich właścicieli ukształtowane m.in. na Allegro czy przy prowadzeniu bloga. Różne ozdobniki, niespójność nawigacji w sklepie, brak praktycznych dróg powrotu do węzłowych stron, a przede wszystkim zabałaganiona ścieżka transakcyjna (czyli wszystko to, co dzieje się od chwili kiedy klient włoży towar do koszyka do chwili kiedy zakończy transakcje) powodują, że strona staje się nieczytelna, a klient poirytowany i rezygnuje z zakupów. Czy potrzebny jest do tego specjalista ? Niekoniecznie. Większość sklepów aktualnie powstaje głównie na platformach e-commerce takich jak shopper, istore czy rozwiązaniach typu magento lub sote. Każda z tych platform ma przyzwoite usability i wystarczy tylko tego nie popsuć. Sklep to nie blog, karta produktu to nie choinka, a droga od koszyka do kasy i zamknięcia transakcji to nie miejsce, żeby odwracać uwagę klienta i zaskakiwać go zwrotami akcji. Oczywiście przy większej skali działalności warto sięgnąć po pomoc specjalistów. Szczególnie, że czasami poprawienie kilku podstawowych błędów pozwala podnieść konwersję nawet o jeden punkt procentowy. Mało ? Dla wielu sklepów będzie to dwukrotny wzrost sprzedaży. Mamy nadzieję, że ten artykuł zwrócił Waszą uwagę na istotne kwestie prawno-biznesowe przy prowadzeniu własnej działalności gospodarczej, co więcej: liczymy, że osoby, które dopiero planują założyć swoją działalność gospodarczą nie popełnią tych błędów. A zdania takiej jak „inni tak robią to przecież ja też mogę” albo „on działa dłużej, więc na pewno ma wszystko zrobione dobrze, skopiuję” będą wypowiadane przez Was coraz rzadziej, bo takie podejście w razie jakichkolwiek kłopotów nie będzie niestety żadnym wytłumaczeniem.
Co warto wiedzieć o kasie fiskalnej ?Jak zarejestrować zbiór danych osobowych ?Czy muszę rejestrować zbiór danych osobowych w GIODO?Kilka słów o aspektach prawnych prowadzenia e-sklepuKlauzule niedozwolone w regulaminach sklepów internetowych [część I]Klauzule niedozwolone w regulaminach sklepów internetowych [część II]
Co ma Lana Del Rey do polskiego prawa autorskiego, czyli o found footage filmDomyślam się, że wszyscy znają taką piosenkarkę jak Lana Del Rey. Jej sława zaczęła się prawdopodobnie od „Video Games” , potem były „Carmen” czy „Born to die” i inne. Klipy te może nie są definicyjnym found footage film, ale jak najbardziej dają wyobrażenie tego gatunku twórczości. Twórca found footage film „montuje” fragmenty cudzych utworów rezultatem czego jest nowe rodzajowo dzieło, które - o ile ma indywidualny charakter i powstało w wyniku pracy twórczej - może być objęte prawnoautorską ochroną. Nasuwa się tutaj pytanie, czy w świetle ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych dozwolona jest taka, jak to niektórzy określają, „pasożytnicza” sztuka? Generalnie - wykorzystanie cudzych utworów we własnej twórczości jest możliwe albo za zgodą uprawnionego, albo w granicach dozwolonego użytku. Rzadko się zdarza, aby zwykły śmiertelnik wystąpił o zgodę do stąpającego po czerwonym dywanie Wielkiego Reżysera X (skrót myślowy – przy współtwórstwie filmu wykonywanie prawa autorskiego wygląda nieco inaczej) w celu umieszczeniu fragmentów jego komedii romantycznej w horrorze, który właśnie tworzy. Pozostaje więc dozwolony użytek. Wówczas możemy traktować utwór found footage jako zbiór cytatów. Jak już niejednokrotnie wspominałam przy omawianiu prawa cytatu - według art. 29 ust. 1 ustawy o prawie autorskim, wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości. Przy ocenie legalności korzystania z fragmentów cudzego dzieła filmowego podstawowe znaczenie ma cel czy zamysł posłużenia się cytatem. A więc za legalnym działaniem twórcy found footage - jeżeli uznamy, iż dzieło takie jest gatunkiem twórczości jak np. kolaż - przemawiają właśnie wcześniej wspomniane ustawowe „prawa gatunku twórczości”.Uznanie found footage za zbiór cytatów może być jednak sporne. Art. 29 legalizuje umieszczanie cytatów tylko w utworach stanowiących samoistną całość. Czy found footage film jako zestaw cytatów stanowi samoistną całość? Wydaje się, że tak, chociaż nie jest to stanowisko bezdyskusyjne. Jednakże należy zwrócić uwagę, iż ustawa nie wymaga, aby owa samoistna całość mogła funkcjonować także bez cytatów i nie definiuje w jakim czasie. Zaś tak jak wyżej wspomniałam, jeżeli stworzone dzieło jest oryginalne i nosi znamiona twórczej pracy, należy je uznać po prostu za osobny utwór.Inny dylemat pojawia się jednak po chwili zastanowienia, czy found footage film jest w ogóle utworem samodzielnym? Ma to duże znaczenie w kwestii zakwalifikowania go jako utworu zależnego. Przykładowo Sąd Najwyższy twierdzi, iż zmiksowane utwory muzyczne przez dj’a stają się utworem zależnym w rozumieniu przepisu art. 2 ustawy o prawie autorskim. Przepis zaś ten stanowi, iż rozporządzanie takim utworem zależnym wymaga zezwolenia twórcy dzieła pierwotnego, z którego korzystamy. I z tym właśnie dylematem Was pozostawię – czy Wasz found footage film jest autorskim utworem samoistnym czy zwykłą przeróbką.
Czy wielbiciele Patricka Süskinda (bądź uroków Bena Whishawa) domyślają się już, czego dotyczyć będzie niniejszy tekst?O charakterystycznym zapachu, który momentalnie kojarzy się z daną marką perfum, decyduje mieszanina olejków i środków wzmacniających, zwana też kompozycją zapachową. Ze względu na fakt, iż kompozycja ta stanowi niejako esencję walorów użytkowych danych perfum, jest ona pilnie chronioną tajemnicą firmową. Jednakże od czasu spopularyzowania dostatecznych metod analitycznych (np. chromatografia gazowa, wysokosprawna chromatografia cieczowa) określenie składu kompozycji zapachowych stało się na tyle proste, iż obecnie mierny handlarz jest w stanie wyprodukować tzw. jus o takim samym albo przynajmniej zbliżonym składzie do oryginalnego.
Z kolei ze względu na fakt, iż OHIM (Urząd ds. Harmonizacji Rynku Wewnętrznego Znaki Towarowe i Wzory) często sprawia problemy z rejestracją zapachu jako znaku towarowego (co trochę dziwi w kontekście tego, iż np. uznał ochronę jako znaku towarowego zapachu świeżo ściętej trawy dla piłek tenisowych przez Vennootschap onder Firma Senta Aromatic Marketing – prawo obecnie wygasło), należy rozważyć, czy aby wonne konsystencje nie stanowią utworu w rozumieniu prawa autorskiego, a co za tym idzie, objęte są ochroną wynikającą z monopolu autorskiego.
W 2004 r. Sąd Apelacyjny w Den Bosch orzekający w sprawie Lâncome przeciwko Kecofa stwierdził, że perfumy Lâncome zasługują na ochronę prawnoautorską m.in. z tej racji, iż są oryginalne i przejawiają piętno osobiste twórcy. Jednakże sąd rozróżnił również sam zapach perfum (corpus mysticum – czyż to nie jest niezwykłe określenie?) od ciekłej, wonnej substancji (corpus mechanicum). Sąd, stwierdziwszy, iż zapach jest zbyt ulotny i zmienny, odmówił objęcia go ochroną prawnoautorską – w przeciwieństwie natomiast do materiału, którą można dostrzec za pomocą wzroku, a substancja jest na tyle konkretna, aby uznać ją za utwór w rozumieniu prawa holenderskiego.
Dla przeciwnika Lâncome, taki wyrok nie był szczególnie dotkliwy, mianowicie sprytna firma Kecofa, zgodnie z sentencją, postanowiła zmienić składniki produktu tak, aby zapach pozostał ten sam.
Jednakże „radość” Kecofa nie trwałą długo - Sąd Najwyższy, o ile zgodził się z rozróżnieniem zapachu i wonnej substancji, to uznał, że ochronie prawa autorskiego podlega sam zapach i to on jest utworem. Jak to ujął sąd w swym wyroku, nie należy identyfikować samego zapachu z materiałem, który zapach wydaje, zaś sam materiał służy – chociaż niekoniecznie wyłącznie – jako ucieleśnienie utworu, którym jest zapach.
Powyższe to tylko zajawka do wielowątkowego tematu jakim jest ochrona prawna perfum, np. paradoksalnie w „romantycznej” Francji linia orzecznicza kształtuje się w odmiennie niż przedstawiona powyżej – w zasadzie Francuzi nie uważają zapachu za utwór lub odmawiają mu ochrony jako takiemu. Kolejnym wątkiem jest zastrzeżenie kompozycji zapachowej jako znaku towarowego, ochrona prawna wzoru buteleczek czy opakować perfum albo odpowiedzialność karna np. sprzedawcy podróbek. Tematów jest wiele, ja zaś ze swojej strony liczę, iż niedługo będzie nam dane przeczytać wyrok polskiego Sądu Najwyższego, w którym nasi sędziowie będą tak pięknie, wręcz niemal poetycko, pisać o zapachach.
Tak naprawdę, proces rejestracji zbioru danych osobowych jest prosty, bowiem wystarczy wypełnić i wysłać do GIODO ( zgodny ze wzorem wniosek. Obligatoryjnie należy w nim oznaczyć administratora danych osobowych, cel przetwarzania danych, sposób ich zbierania i udostępniania oraz opis środków technicznych i organizacyjnych związanych z prowadzonym zbiorem. Wniosek można wypełnić za pomocą kreatora na stronach GIODO, złożyć online podpisany podpisem elektronicznym lub po złożeniu online wydrukować i dosłać do GIODO podpisany papierowy. Sam wniosek nie jest skomplikowany i można go wypełnić w kilkanaście minut. Jego złożenie jest, a może raczej powinno być ostatnim krokiem w tym procesie. Niestety, konieczne jest przygotowanie jeszcze kilku dokumentów, za których brak, w razie kontroli, możemy otrzymać karę.. Chodzi o:
To właśnie z tymi dokumentami większość firm ma największy kłopot. Czego dokładnie dotyczą? Otóż, opisujemy w nich procesy i procedury jakie firma i jej pracownicy stosuje w związku z tworzeniem zbioru i jego przechowywaniem, czyli: wskazujemy co i komu wolno, czego nie wolno, jak i kto może mieć dostęp do danych, a także jak są one chronione.. Można je napisać we własnym zakresie lub zlecić ich stworzenie wyspecjalizowanej firmie. Dokumentów tych nie załączamy do wniosku, gdyż wystarczy samo potwierdzenie ich istnienia. Oczywiście, nie podlega wątpliwości, że musimy w naszej firmie realnie wdrożyć środki techniczne i organizacyjne opisywane w tych dokumentach. Obowiązkowo należy także wyznaczyć Administratora Bezpieczeństwa Informacji (ABI). Je to osoba, która odpowiada za bezpieczeństwo informacji, szkoli pracowników i kontroluje przestrzeganie procedur. Funkcję tą może pełnić sam administrator danych (w małej firmie zwykle tak jest), ale można tez taką osobę zatrudnić lub wynająć. Ważne jest to, że ABI może być wyłącznie osoba fizyczna (nigdy firma!). Z tego względu że dane zbierane są za zgodą osób, których dotyczą, musimy dopełnić obowiązków informacyjnych wobec nich, czyli:
Wszystkie te informacje można zawrzeć w regulaminie sklepu lub w Polityce Prywatności (ten drugi dokument nie jest wymagany prawnie). Nie zwalnia nas to jednak z uzyskania wprost wyrażonej zgody osoby rejestrującej się w sklepie na przetwarzanie danych. Wróćmy do samego wniosku, warto bowiem dokładnie przeanalizować jego strukturę., Składa się on z kilku części. W pierwszej określamy, czy jest to nowy wniosek, czy aktualizacja lub też wniosek dotyczący danych wrażliwych (ustawa definiuje cześć danych osobowych jako wrażliwe i ogranicza możliwości ich zbierania, ale nie dotyczy to zdecydowanej większości przypadków). W kolejnej części określamy Administratora (nasza firmę) oraz przesłankę na podstawie której będziemy zbierać dane. W części C określamy kolejno: cel przetwarzania danych (np. realizacja zamówień), osoby których dane zamierzamy zbierać (np.: klienci i potencjalni klienci sklepu), informację o tym, jakie dane zamierzamy gromadzić (lista gotowa oraz pole do wpisania innych) oraz informacje o danych wrażliwych (zwykle pozostawimy pustą). Część D zaczynamy od wskazania, w jaki sposób zbieramy dane, czyli czybezpośrednio od danej osoby czy z innego źródła (np. kupionej legalnie bazy danych). Następnie wskazujemy komu będziemy dane udostępniać ( w przypadku sklepu internetowego będzie to zwykle firma kurierska, biuro rachunkowe itp.) oraz czy będziemy je udostępniać za granice i ew. do jakich państw.Kolejna część wniosku (E) dotyczy sposobu przetwarzania danych (czy tylko na papierze czy tez elektronicznie; czy na komputerach połączonych z Internetem, czy centralnie czy w architekturze rozproszonej), a także opisu zabezpieczeń stosowanych w związku z przetwarzaniem danych – od czysto fizycznych (typu drzwi, zamki, szafy, sejfy) i sprzętowych (np. niszczarki), poprzez firewalle i uwierzytelnianie, po organizacyjne. Część E kończymy informacją o powołaniu Administratora Bezpieczeństwa Informacji oraz o opracowaniu dokumentów, o których wspomniałem wyżej (Polityka Bezpieczeństwa Informacji oraz Instrukcja zarządzania systemem informatycznym). Na sam koniec wniosku, wskazujemy poziom stosowanych zabezpieczeń, który ma być adekwatny do sposobu przetwarzania danych. Niektóre z pozycji wniosku mogą sprawić spory kłopot, więc warto zwykle sięgnąć po pomoc specjalisty lub firmy, która w tym pomoże, a także przygotuje nas do rejestracji: wykona audyt i przygotuje dokumentacje. Jedno jest pewne – kary za nie zbieranie danych osobowych bez rejestracji czy też kary wynikające niedopełnienia obowiązków nakładanych przez ustawę mogą być wysokie i nie warto ryzykować.Sprawdź czy muisz rejestrowac zbiór danych ososbowych w GIODO?Autor artykułu: Michał Kulka
Peja vs. Stan Borys – „sposób zakończenia tego sporu jest dowodem na to, że pasja do muzyki potrafi łączyć nie tylko pokolenia, ale różne jej style i nurty z korzyścią dla odbiorców, fanów zarówno Stana Borysa, jak i Peji. Stan Borys i Peja mają nadzieję, że po przerwie spowodowanej sporem sądowym, „Głucha Noc” zabrzmi na nowo z głośników, ale nie na sali sądowej, lecz tym razem naprawdę „Na Legalu” – możemy przeczytać w oświadczeniu muzyków, które jest zwieńczeniem zawartej pomiędzy nimi ugody.Zainteresowani zapewne wiedzą, czego dotyczyła sprawa – Peja wykorzystał fragment tekstu oraz wykonania piosenki Stana Borysa “Chmurami zatańczy sen” w piosence “Głucha Noc”. Zgodnie z prawem autorskim, wykorzystanie tak dużego fragmentu powinno nastąpić za zgodą autora, w tym wypadku Stana Borysa. Podobno Peja o tym wiedział, niemniej (zgodnie z oficjalną wersją wydarzeń) T1- TERAZ, czyli wydawca płyty, poinformowany przez Peję o tym fakcie, z nieznanych powodów nie wystąpił o taką zgodę.Ten frapujący wstęp miał za zadanie przybliżenie Wam tematu tego artykułu, mianowicie samplingu (dla niezorientowanych proponuję zapoznać się z twórczością Pana Kutimana, i jego projektem ThruYOU – próbka poniżej). Bezspornie, sampling stanowi formę eksploatacji przedmiotu praw autorskich. W niektórych sytuacjach wykorzystania sampla, (podobnych do powyższej), mamy do czynienia z dziełem zależnym, gdzie z oczywistych względów, konieczne jest uzyskanie zgody autora utworu pierwotnego, a jeżeli sobie tego zażyczy, również należne jest stosowne wynagrodzenie. Z kolei, do innych przypadków samplowania zaliczamy cytat muzyczny lub słowno-muzyczny. W tej sytuacji, twórca nowego utworu korzysta z tzw. dozwolonego użytku. I o tym drugim przypadku (zapewne bardziej interesującym dla niektórych, ze względu na jego nieodpłatność) napiszę szerzej.W myśl art. 29 ust. 1 ustawy o prawie autorskim, wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości. Możliwość rozciągnięcia zakresu prawa cytatu na sampling wprowadza ostatnia z ustawowych przesłanek, właśnie prawa gatunku twórczości.Pojawia się tutaj pytanie, czy prawa gatunku twórczości (w tym przypadku twórczości muzycznej) rzeczywiście zezwalają na nieskrępowane, swobodne “cytowanie”? Przede wszystkim należałoby się zastanowić nad dopuszczalnymi rozmiarami takiej wesołej twórczości. Tu i ówdzie, mówi się o “zasadzie siedmiu kolejnych taktów” czy “zasadzie trzech sekund”, które nie mają jednak decydującego znaczenia, co najwyżej mogą stanowić przydatną wskazówkę.Skoro nie mamy pewności co jest dopuszczalne, spróbujmy podejść do tematu od drugiej strony – co nie jest dopuszczalne. Na pewno nie można używać cytatu muzycznego, jeżeli nie jest to uzasadnione rodzajem twojej twórczości, czyli nie jest to sampling. Twój utwór nie może korzystać z utworu oryginalnego w takim stopniu, iż staje się czymś w rodzaju jego przeróbki, opracowania (wtedy: patrz art. 2 ustawy o prawie autorskim). Pomocne będą ograniczenia swobody eksploatacji w ramach dozwolonego użytku, wynikające z art. 34 i 35 ustawy o prawie autorskim. Sampling nie może naruszać normalnego korzystania z utworu lub godzić w słuszne interesy twórcy. Ponadto, w każdym wypadku, gdy istnieje możliwość bezpłatnego skorzystania z utworu, istnieje równocześnie obowiązek podania twórcy i źródła (chyba że wkład wykonawcy zsmaplowanego utworu, pozostaje niedostrzegalny).
A co kiedy Twój utwór jest jedynie wyraźnie inspirowany innym utworem? Albo wykorzystałeś sampel z utworu muzyka, który zmarł 70 lat temu? Masz szczęście, prawdopodobnie w najbliższym czasie twoja twórczość nie popłynie z głośników na sali sądowej J
W dzisiejszych czasach coraz więcej młodych ludzi decyduje się rozpocząć własną działalność gospodarczą świadcząc różnego rodzaju usługi w internecie. Dlaczego? Bo jest taniej, szybciej i przede wszystkim łatwiej. Przykład: butik online- koszty założenia tego typu działalności „w mieście” są nieporównywalnie większe niż w Internecie, gdzie wydatki zazwyczaj są zredukowane do opłacenia webmastera, który stworzy stronę internetową.
Jednak należy przy tym pamiętać o kilku ważnych kwestiach, które później mogą zadecydować o dalszym prawidłowym funkcjonowaniu firmy w sieci. Mam tutaj na myśli przede wszystkim regulamin e-sklepu, a także wywiązywanie się z obowiązku ochrony danych osobowych klientów. Brzmi jak banał, ale niestety naruszenie praw konsumentów może w skrajnym przypadku doprowadzić nawet do zamknięcia e-sklepu.
Przed rozpoczęciem działalności w sieci należy obowiązkowo pamiętać o zgłoszeniu bazy e‑klientów sklepu do GIODO (Generalnego Inspektora Ochrony danych osobowych) !
Wydawałoby się, że regulamin teoretycznie jest potrzebny tylko pro formo, aby był. Jednak wcale tak nie jest!Właściciel sklepu obowiązkowo musi w nim w wyczerpujący sposób określić zasady dotyczące obsługi klienta, czyli m.in.:
Ważnym jest, aby zawrzeć w nim informację o możliwości odstąpienia od dokonanej umowy sprzedaży w ciągu 10 dni (art.9 ustawy o ochronie niektórych praw konsumentów oraz o odpowiedzialności za szkodę wyrządzoną przez produkt niebezpieczny)Dużym problemem jest też niestety niewiedza osób prowadzących e-sklepy, które często w swoich regulaminach umieszczają niedozwolone klauzule umowne (przykładowo: dotyczące uznawania reklamacji czy zastrzeżenie płatności za towar w formie przelewu jako wyłącznej). O klauzulach niedozwolonych czytaj więcej:Kilka słów o aspektach prawnych prowadzenia e-sklepu [część I] i cześć IIPodobnie jest z płatnością za pobraniem. Opcja takiej formy zakupu musi być zawsze dostępna dla potencjalnego klienta, albowiem wynika to wprost z przepisów ustawy (art. 11 ustawy o ochronie niektórych praw konsumentów oraz o odpowiedzialności wyrządzonej przez produkt niebezpieczny). Co więcej, informacja ta obowiązkowo powinna się znaleźć w regulaminie e-sklepu.
Warto pamiętać o tych kwestiach konstruując regulamin dla własnego e-sklepu.
To pytanie pojawia się zwykle przy okazji zakładania (lub prowadzenia) sklepu internetowego, serwisu www lub po prostu, gdy ze zwykłej ciekawości (np. po przeczytaniu tego artykułu ) zaczynamy się zastanawiać, czy posiadany przez nas zbiór danych jest zbiorem danych osobowych w rozumieniu ustawy o ochronie danych osobowych. Odpowiedź na postawione w tytule pytanie jest paradoksalnie banalnie prosta, bo… TO ZALEŻY, CO ROBISZ. Na marginesie – warto zaznaczyć, że sama ustawa powszechnie uważana jest za „pisaną na kolanie” ,głównie z tego względu na to, że tak samo traktuje osoby fizyczne, mikro firmy jak i wielkie korporacje w zakresie administracji zbiorami danych osobowych i rejestracji takich zbiorów.
Obowiązkowi rejestracji podlegają zbiory danych osobowych, wiec warto zacząć od definicji tych danych. Zgodnie z ustawą uważa się za nie wszelkie informacje dotyczące konkretnej (zidentyfikowanej) osoby fizycznej lub dane pozwalające na jej identyfikacje. Jednocześnie nie dotyczy to informacji, których użycie do identyfikacji osoby wymagałoby nadmiernych kosztów, czasu lub działań.
Niby prosta definicja, ale od czasu, gdy obowiązuje ustawa, czyli od 1997r, wzbudziła już wiele dyskusji i wątpliwości. Jedną z najdłużej ciągnących się była dyskusja czy sam e-mail jest daną osobową?. Otóż jest, i kropka. GIODO traktuje zbiór e-maili jako zbiór danych osobowych i nie ma sensu udowadniać, że jest inaczej *dyskusja z GIODO = kłopoty ;)Od obowiązku rejestracji zbioru są jednak wyjątki. Przede wszystkim, nie dotyczy to zbiorów prowadzonych dla celów prywatnych (inaczej, każdy z nas, używający telefonu komórkowego, nosiłby w kieszeni taki zbiór i musiałby go rejestrować). Nie podlegają rejestracji także zbiory służące jedynie do celów księgowych, kartoteki lekarskie czy takie, które prowadzone są przez kancelarie prawne, notarialne, radcowskie i rzeczników patentowych. Podobnie z obowiązku rejestracji danych zwolnieni są administratorzy danych przetwarzanych w związku z zatrudnieniem u nich, świadczeniem im usług na podstawie umów cywilnoprawnych, a także dotyczących osób u nich zrzeszonych lub uczących się. Wyjątków jest oczywiście więcej, ale zasadniczo tylko te, w przypadku typowego małego przedsiębiorcy, mogą mieć znaczenie. Sam art. 43 Ustawy o ochronie danych osobowych, w którym wyliczone są te wyjątki pozostawia duże pole do interpretacji- choćby zbiór danych, jakim jest lista osób zarejestrowanych w forum internetowym. Wielu administratorów nie rejestruje zbioru definiując go w regulaminie Forum jako klub i opiera zwolnienie z rejestracji na podstawie art. 43.1 pkt 4. Ważne jest to, że ta decyzja – rejestrować czy nie, należy do administratora, ale w przypadku, gdy GIODO się z taką interpretacją nie zgodzi grożą mu sankcje(ale o tym później).
Najczęściej z tematem rejestracji zbioru danych osobowych spotykamy się przy okazji prowadzenia sklepów internetowych. Co do zasady, jeśli prowadzący e-sklep zapisuje i przechowuje dane swoich klientów, tostanowią one zbiór danych osobowych podlegający rejestracji. Niestety, nie ma tutaj zastosowania wyjątek z art. 43.1 pkt 8 ustawy, który mówi o zwolnieniu zbioru gromadzonego w celu wystawienia faktury, rachunku lub prowadzenia sprawozdawczości finansowej, bowiem dotyczy także innego celu, a mianowicie dostawy towaru, więc podlega rejestracji. Jedynym sposobem na uniknięcie obowiązku rejestracji jest nie gromadzenie danychà czyli nie prowadzenie rejestracji w sklepie onlineà czyli nie zapisywanie danych klienta, a jedynie użycie ich do realizacji zamówienia i natychmiastowe usunięcie. Jest to jednak bardzo niepraktyczne z wielu względów – od marketingowych (nie możemy się komunikować z klientami) po obsługę reklamacji - nie mamy „śladu” po historii danego klienta, jego zakupów itd. Sam taki zabiegnie daje też pewności, że nie prowadzimy zbioru danych, jeśli np. dane klientów są w naszym programie księgowym i jednocześnie używamy ich do wysyłki towaru. W praktyce jedynie bardzo małe sklepy, które wystawiają ewentualne faktury ręcznie mogą go zastosować.
Istotne jest by pamiętać, że zbiór należy zgłosić do rejestracji zanim rozpoczniemy jego tworzenie. W większości przypadków wystarczy samo wysłanie wniosku i możemy działać. Jak zarejestrować zbiór ? Co poza samym wnioskiem rejestracyjnym musisz przygotować ? O tym w kolejnym artykule.Autor artykułu: Michał Kulka
Całkiem niedawno utalentowany grafik, Pan R. (Ripley) zapytał mnie czy może wrzucić swoje dzieło, które zrobił dla firmy X, do własnego portfolio. Szczerze mówiąc, pytanie to padło na hucznym spotkaniu towarzyskim, kiedy to nagabywałam go na temat naszej działalności, wiec nie zdążyłam wypytać się o szczegóły. Ale jeżeli rozwinąć temat … Przyjmijmy, iż istnieją dwie główne podstawy, z tytułu jakiej mogło powstać owo dzieło – stosunek pracy lub umowa o dzieło/zlecenia.
Pierwszy przypadek - jeżeli ustawa lub umowa o pracę nie stanowią inaczej, pracodawca, którego pracownik, czyli Pan R., stworzył utwór w wyniku wykonywania obowiązków ze stosunku pracy, nabywa z chwilą przyjęcia utworu autorskie prawa majątkowe (zgodnie z art. 12 ust. 1 prawa autorskiego, w granicach wynikających z celu umowy o pracę i zgodnego zamiaru stron). Chociaż samo nawiązanie stosunku pracy, nie jest wystarczającą podstawą do nabycia majątkowych praw autorskich do dzieła stworzonego przez pracownika, to w praktyce zazwyczaj pracodawca zadba o to, żeby Pan R. nie mógł skorzystać ze swoich praw autorskich.
Umowa cywilnoprawna nie korzysta już z powyższego domniemania ustawowego, iż autorskie prawa majątkowe przechodzą na przyjmującego dzieło, niemniej niemal zawsze w takowych umowach znajdują się klauzule, które wywołują tożsamy skutekPowyższe należy jednak rozpatrzyć również w świetle art. 16 ustawy o prawie autorskie i prawach pokrewnych, zgodnie z którym autorskie prawa osobiste nie podlegają zrzeczeniu się lub zbyciu, a wśród nich jest prawo do autorstwa utworu czy oznaczenia utworu swoim nazwiskiem lub pseudonimem albo do udostępniania go anonimowo. W doktrynie stwierdza się, iż treść tego prawa sprowadza się do ochrony związku psychicznego twórcy z jego dziełem, ale też do zachowania tożsamości i integralności autorskiego dorobku intelektualnego. Pełni także ważną kulturowo funkcję informacyjną (E. Ferenc-Szydełko (red.) Komentarz). A więc uznać można, iż zamieszczenie przez Pana R. swej twórczość w portfolio byłoby wykonaniem takiego właśnie osobistego prawa autorskiego, spełniając powyższe „mądre” funkcje.
Ponadto wskazać należy również na istnienie wielce użytecznego art. 62 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, który stanowi, iż Pan R. (twórca), może w zbiorowej publikacji swych utworów umieścić utwory, o których publikację zawarł odrębną umowę. Przepis pozwala na to, mimo, iż wobec tych utworów zawarta została wcześniej z osobą trzecią umowa licencyjna lub przenosząca autorskie prawa majątkowe, i mimo, że może naruszać interesy kontrahenta Pana R., działanie to w świetle art. 62 ust. 1 ustawy, jest dozwolone.
Podkreślenia jednakże wymaga, iż zezwolenie to nie obejmuje rozpowszechniania utworów w postaci efemerycznej, tj. bez użycia ich materialnego nośnika np. umieszczenia utworów w Internecie (E. Ferenc-Szydełko (red.) Komentarz). Po drugie, zbiorowa publikacja musi zawierać wyłącznie utwory jednego twórcy.
Jednak i na to prawo praktyka znalazła sposób. Otóż Pan R. może skutecznie zobowiązać się w umowie do niewykonywania danego prawa wynikającego z art. 62 ust. 1 czy art. 16 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, bez pozwolenia drugiej strony umowy. Legalność takiego procederu argumentowana jest faktem, iż w sytuacji takiej nie dochodzi przecież do zrzeczenia się autorskich praw osobistych.
Dlatego, primo, wskazane jest zastanowić się czym może skutkować podpisanie umowy w brzmieniu podsuniętym przez firmę X (a najlepiej skonsultować ją z prawniczkami z lawmore ). Secundo, warto negocjować umowę w brzmieniu pozwalającym na bezsporne wykorzystywanie przedmiotowego dzieła w portfolio.
Jak powszechnie wiadomo, coraz więcej osób korzysta z zakupów on-line. Z roku na rok, rośnie też świadomość prawna klientów, którzy coraz lepiej orientują się w przysługujących im prawach. Co z tego wynika? Oprócz oczywistego wzrostu wyników sprzedażowych sklepów internetowych, równolegle zaczęło się rozwijać dość negatywne zjawisko dotyczące stosunków pomiędzy klientami a właścicielami e-sklepów. Zabrzmi to dość paradoksalnie, ale wskazana negatywna praktyka przejawia się w wykorzystywaniu swoich praw konsumenckich do zarabiania na zakupach. Już tłumaczę o co chodzi.
Otóż, zgodnie z art. 2 ust 3 ustawy z dnia 2.03.2000r o ochronie niektórych praw konsumentów oraz o odpowiedzialności za szkodę wyrządzoną przez produkt niebezpieczny:
„Jeżeli konsument dokonał jakichkolwiek przedpłat, należą się od nich odsetki ustawowe od daty dokonania przedpłaty.”
Przepis ten daje podstawę do zarabiania na sprzedawcach internetowych. W jaki sposób?„Przedsiębiorczy klienci” robią zakupy w sklepie internetowym na dość wysokie kwoty, rzędu kilku-kilkunastu tysięcy, dokonując przy tym przedpłaty. Później, zgodnie z ustawowym terminem 10 dni odstępują od umowy, przy czym wraz ze zwrotem towaru żądają zwrotu pieniędzy wraz z odsetkami, które wpłacili tytułem przedpłaty. Odsetki ustawowe (13% w skali roku) liczone są od daty otrzymania od sprzedawcy gotówki do daty jej zwrotu na rachunek klienta. Okres taki może średnio wynosić około 20-30 dni, choć zdarzają się też i dłuższe terminy rozliczenia. Tego typu praktyka skutkuje obowiązkiem zapłaty po stronie sprzedawcy ”dodatkowych pieniędzy” na rzecz klienta. Skumulowanie się większej liczby takich „trefnych zamówień” może spowodować dość duże problemy finansowe dla właścicieli e-sklepów.
Rozpowszechnianie wizerunku wymaga zezwolenia osoby na nim przedstawionej. To oczywiste. Drugą istotną kwestią w temacie jest forma zgody uprawnionego - ani jej zakresu ani tym bardziej istnienia nie domniemywa się.
Oznacza to m.in. że brak protestu osoby fotografowanej w chwili wykonywania zdjęcia nie może być poczytywany jako zgoda na późniejsze eksponowanie wizerunku. W niniejszym artykule chciałabym pochylić się nad bardzo często spotykanym problemem, mianowicie brakiem zgody osoby fotografowanej. (Pominę w tym tekście zagadnienie czy naruszeniem prawa do wizerunku jest samo sporządzenie zdjęcia, czyli sytuacja, gdy nie następuje jego rozpowszechnienie).
Rozpocznijmy od kwestii podstawowej, jaką jest określenie pojęcia wizerunku. Wprawdzie nie ma w doktrynie prawa jednolitego rozumienia tego terminu, ale przeważa stanowisko, w którym na czoło wybijają się dostrzegalne, fizyczne cechy człowieka, tworzące jego wygląd i pozwalające na identyfikację osoby wśród ludzi jako obraz fizyczny, portret, rozpoznawalną podobiznę (tak: SN w wyr. z 15.10.2009 r. I CSK 72/09), ewentualnie w połączeniu z charakterystycznymi dla niej rekwizytami ubioru, pozwalającymi na rozpoznanie danej osoby przez publiczność. Przy czym przesłanka rozpoznawalności (możliwość identyfikacji osoby fizycznej) powinna zostać spełniona dwojako: aby nie ograniczała się do wąskiego kręgu znajomych i najbliższych i by sam sposób ujęcia pozwalał na identyfikację osoby fotografowanej.
Przejdźmy do przypadków, w których nie musi być spełniona przesłanka wyraźnej zgody. Przepis stanowi (art. 81 ust. 1 zd. 2 ustawy o prawie autorskim), że w braku wyraźnego zastrzeżenia zezwolenie na rozpowszechnianie wizerunku nie jest wymagane, jeżeli osoba otrzymała umówioną zapłatę za pozowanie. Tu, w przeciwieństwie do sytuacji, o której wspomniałam powyżej, przyjmuje się domniemanie zgody na rozpowszechniania wizerunku. Aby jednakże było to możliwe, spełnione muszą być dwie przytoczone okoliczności: pozowanie oraz przyjęcie zapłaty.
Następnie, zezwolenia nie wymaga rozpowszechnianie wizerunku osoby powszechnie znanej, jeżeli wizerunek wykonano w związku z pełnieniem przez nią funkcji publicznych, w szczególności politycznych, społecznych, zawodowych. Zamiast precyzować niezliczoną ilość przypadków spełniających wskazane w przepisie przesłanki, należy określić, kiedy fotograf obowiązany jest uzyskać zezwolenie, a więc kiedy następuje utrwalenie wizerunku w sytuacji niezwiązanej z pełnieniem przez te osoby funkcji zawodowych czy społecznych.
Tu należy wskazać na sferę życia intymnego i prywatnego. W przeciwieństwie do życia intymnego, życie prywatne nie jest tak ściśle chronione. Dla przykładu, dozwolone będzie zdjęcie prasowe ujawniająca dane z życia prywatnego osoby publicznej - nawet przy braku jej zgody – ale obejmujące tylko fakty, które pozostają w bezpośrednim związku z prowadzoną przez tę osobę działalnością publiczną. Jednak ujawnienie takie powinno służyć „wyższym celom”. Oznacza to, iż ujawnieniu podlegać powinny takie informacje z prywatnej sfery życia, których przemilczenie byłoby dla interesu społecznego szkodliwe. Mówiąc wprost: nie wolno rozpowszechniać wizerunku osoby powszechnie znanej ze sfery jej życia prywatnego, jeżeli służy to tylko celowi komercyjnemu.
Co ciekawe, w doktrynie podaje się, iż w ustalaniu, czy dana osoba jest powszechnie znana pomocą może służyć Internet, np. obecność w Wikipedii, liczba znalezionych w sieci stron z nazwiskiem lub wizerunkiem danej osoby (E. Ferenc-Szydełko (red.), Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Komentarz. Warszawa 2011).
Zezwolenia nie wymaga również rozpowszechnianie wizerunku osoby stanowiącej jedynie szczegół całości takiej jak zgromadzenie, krajobraz, publiczna impreza. Istotą uprawnienia wynikającego z niniejszego przepisu jest przedstawienie miejsca lub wydarzenia, w którym występują wprawdzie rozpoznawalne osoby, ale główną treść przedstawienia konstruuje miejsce (np. ulica lub budowla) lub wydarzenie (np. manifestacja lub impreza sportowa), a nie rozpoznawalna podobizna osoby lub osób. Powszechnie akceptowany jest rodzaj „testu” rozstrzygającego ustalenie w strukturze przedstawienia relacji między wizerunkiem osoby (lub osób) a pozostałymi elementami jego treści, tzn. jeżeli w razie jego usunięcia nie zmieniłby się przedmiot i charakter przedstawienia, wówczas, możemy stwierdzić, iż wizerunek osoby stanowi jedynie element akcydentalny lub akcesoryjny przedstawienia i rozpowszechnianie nie wymaga zezwolenia.
Przeczytawszy powyższe, stwierdzić ktoś może, iż sytuacja, w której stworzył fotografię potencjalnie spełnia przesłanki legalności. Jednakże tak uzyskane prawo do rozpowszechniania wizerunku nie jest nieograniczone. Otóż nie można wykorzystywać wizerunku w sposób, który naruszałby dobra osobiste osoby przedstawionej na podobiźnie.Zgodnie z art. 23 Kodeksu cywilnego, wizerunek właśnie jest dobrem osobistym każdego człowieka, jak również jego dobra sława, cześć czy godność. Zatem jeżeli dana osoba stwierdzi, iż rozpowszechnienie fotografii narusza jej „dobre imię” lub mu zagraża, może zażądać zaniechania działania stanowiącego pogwałcenie jej dobra osobistego, a nawet może rościć zadośćuczynienia pieniężnego lub zapłaty odpowiedniej sumy pieniężnej na wskazany cel społeczny. Należy wspomnieć, iż również ustawa o prawie autorskim przewiduje określone skutki naruszenia prawa do wizerunku.
Utwory przyszłe, to prawdopodobnie chleb powszedni niejednego twórcy. Większość ich zamówień dotyczy bowiem stworzenia nieistniejącego w chwili obecnej dzieła, czyli tzw. dzieła przyszłego – plakatu, komiksu etc. Jakie są konsekwencje sytuacji, gdy twórcze wykonanie nie pokrywa się z żądaniem zamawiającego? Skutki dostarczenia zamawiającemu utworu dotkniętego usterkami reguluje oczywiście ustawa z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Wstępnie, jeżeli Ty, czyli twórca, nie dostarczyłeś utworu w przewidzianym terminie, to zamawiający może wyznaczyć Ci odpowiedni dodatkowy termin z zagrożeniem odstąpienia od umowy, a po jego bezskutecznym upływie może od umowy odstąpić.Podobnie kształtują się uprawnienia zamawiającego, gdy zamówiony utwór ma usterki (czyli nie odpowiada przedmiotowi umowy) – znowu zamawiający może wyznaczyć twórcy odpowiedni termin do ich usunięcia, a po jego bezskutecznym upływie może od umowy odstąpić. Jednakże w tej sytuacji ustawa o prawie autorskim stwarza alternatywę, gdyż zgodnie z art. 55 ust. 1 ustawy, zamawiający może też żądać odpowiedniego obniżenia umówionego wynagrodzenia. Twórca zachowuje w każdym razie prawo do otrzymanej części wynagrodzenia, nie wyższej jednakże niż 25 % wynagrodzenia umownego.W myśl art. 55 ust. 1 ustawy o prawie autorskim „jeżeli zamówiony utwór ma usterki, zamawiający może …”. Jednakże w odniesieniu do tworów intelektu problematyczna jest ocena, czy umowa została wykonana przez twórcę w sposób zgodny z jej istotą czy też dostarczone dzieło ma usterki, chociażby ze względu na subiektywną wizję samego twórcy odnośnie postaci dzieła. Otóż, usterką, w rozumieniu tego przepisu, są konkretne, zobiektywizowane braki, które można przypisać utworowi, jego niezgodność z warunkami umowy, z charakterem utworu, jego przeznaczeniem lub z przyjętymi zwyczajami, np. dostarczenie przez autora dzieła o podwójnej objętości w porównaniu z zamówioną (tak w: orzeczeniu Sądu Najwyższego z dnia 27 maja 1958 r., sygn. akt II CR 547/57). W świetle powyższego, na pewno nie można uznać, iż twórca wykonał dzieło wadliwie, gdy utwór po prostu "nie podoba się" zamawiającemu, nie przypadł mu do gustu, albo nie odpowiada jego upodobaniom. Nie są w tym wypadku również miarodajne nieokreślone subiektywne oczekiwania zamawiającego w zakresie jego poziomu artystycznego czy naukowego. Jest jeszcze inna, odrębna kwestia – otóż nie odpowiadasz w sposób wskazany w powyższych akapitach, gdy usterki są wynikiem okoliczności, za które Ty, jako twórca, nie ponosisz odpowiedzialności. Zatem ustawa uzależnia możliwość podniesienia przez zamawiającego określonych żądań od winy twórcy. Nie będzie więc Twoją winą, gdy przykładowo, stworzony przez Ciebie program komputerowy jest użytkowany niezgodnie z instrukcją, a więc nie działa prawidłowo.Oczywiście, Twoja troska o to, iż w którymś momencie zgłosi się do ciebie niezadowolony zamawiający z roszczeniem, nie musi trwać „wiecznie”. Roszczenia takie bowiem, wygasają z chwilą przyjęcia utworu, a jeżeli zamawiający nie zawiadomi twórcy w terminie sześciu miesięcy od dostarczenia utworu o jego przyjęciu, nieprzyjęciu lub uzależnieniu przyjęcia od dokonania określonych zmian w wyznaczonym w tym celu odpowiednim terminie, uważa się, że utwór został przyjęty bez zastrzeżeń. A zatem, oświadczenie zamawiającego wzywające do usunięcia usterek oraz odstąpienie od umowy musi zostać złożone w terminie sześciu miesięcy od dostarczenia utworu. Jest to termin zawity, po którego upływie zamawiający traci swoje uprawnienia (art. 55 ust. 4 ustawy). Zważ jednak na swoją umowę – mógł w niej zostać określony inny termin (może to być zarówno termin krótszy, jak i dłuższy niż 6-miesięczny termin wynikający z ustawy). Powyższe kwestie tracą na znaczeniu, gdy zawarłeś umowę o wszystkie Twoje utwory lub wszystkie utwory określonego rodzaju mające powstać w przyszłości, gdyż taka umowa jest nieważna w części tego dotyczącej. Ale o tym wielce intrygującym zagadnieniu napiszę w kolejnym artykule.
Obowiązujący w Polsce system ochrony prawnoautorskiej jest konsekwencją przyjęcia przez ustawodawcę dualistycznego modelu prawa autorskiego tj. podziału praw autorskich na dwie kategorie: autorskich praw osobistych i autorskich praw majątkowych. Prawo autorskie osobiste z praktycznego punktu widzenia odnosi się do ochrony nienaruszalności treści i formy utworu, a także pozwala twórcy podpisać utwór swoim nazwiskiem/pseudonimem (ew. udostępnić go anonimowo). Istotą tego prawa jest jego niezbywalność. Z kolei treścią autorskiego prawa majątkowego jest prawo do korzystania z utworu i rozporządzania nim na wszystkich polach eksploatacji oraz prawo do wynagrodzenia za korzystanie z utworu. Innymi słowy, daje ono właścicielowi określonego dobra nieomal nieograniczone prawo do dysponowania nim. Prawo autorskie majątkowe jest zbywalne w każdy dozwolony przez prawo sposób (m.in. sprzedaż, darowiznę), a także podlegają dziedziczeniu, zarówno w drodze testamentu, jak i dziedziczenia ustawowego.Ten dychotomiczny podział jest prawdopodobnie znany wszystkim, którzy chociaż w najmniejszym stopniu interesują się tematyką praw autorskich. Spróbujmy jednak na tej podstawie ustalić inną kwestię, mianowicie: jak wygląda czasowa ochrona tych praw. Otóż, w przypadku autorskich praw osobistych sytuacja jest właściwie nieskomplikowana, bowiem prawa te są niezbywalne - twórca nie może ich zbyć ani w drodze umowy ani za pomocą testamentu. Można powiedzieć, że są „wiecznie żywe” (nigdy nie gasną) i wykonuje je zawsze sam twórca lub osoby przez niego wskazane, a po jego śmierci w pierwszym rzędzie małżonek (art.78 ust.2 i 3 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych).Inaczej zaś wygląda ochrona autorskich praw majątkowych, która jest ograniczona czasowo. W myśl art. 36 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych, autorskie prawa majątkowe gasną po upływie lat siedemdziesięciu:
Jeśli chodzi o prawo majątkowe do fonogramu (pierwszego utrwalenia warstwy dźwiękowej wykonania utworu lub innych zjawisk akustycznych) i wideogramu (pierwsze utrwalenie sekwencji ruchomych obrazów, z dźwiękiem lub bez, niezależnie czy stanowi ono utwór audiowizualny) należy wskazać, iż obowiązuje tu inny termin ochrony, mianowicie 50 lat od momentu, w którym fonogram lub wideogram został sporządzony. Podobnie w przypadku prawa do nadań, które gaśnie również z upływem 50 lat od pierwszego nadania programu. Wszystkie te terminy liczone są w pełnych latach następujących po roku, w którym nastąpiło zdarzenie stanowiące początek biegu terminu.Warto również zaznaczyć, że polskie przepisy dość znacząco przekraczają standardy wyznaczone konwencją berneńską (umowa międzynarodowa o ochronie dzieł literackich i artystycznych zawarta w Bernie 9 września 1886r.). Zgodnie z jej przepisami ochrona taka w stosunku do utworów wynosi 50 lat.Po upływie właściwego okresu ochrony autorskich praw majątkowych teoretycznie każdy, bez konieczności uzyskiwania zgody autora lub innej osoby uprawnionej, może korzystać z utworu. Warunkiem oczywistym jest tutaj równoczesne nienaruszanie autorskich praw osobistych, które tak jak już wcześniej wspomniałam, są nieograniczone czasowo. Bez małego słowa komentarza, to zdanie stanowiłoby jednak zbytnie uproszczenie, gdyż w naszym rodzimym systemie prawnym nie zawsze ziszczenie się powyższych przesłanek upoważnia do korzystania z utworu za darmo, bowiem w niektórych przypadkach istnieje konieczność uiszczania opłat na Fundusz Promocji Twórczości (zgodnie z art. 40 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych).
Ostatnio, coraz więcej młodych i uzdolnionych osób promuje swoje umiejętności artystyczne w Internecie. Dobrym przykładem jest sam Facebook, na którym można znaleźć mnóstwo fanpage’y poświęconych rękodziełom artystycznym, takim jak torebki, biżuteria czy przeróżne części garderoby. Wydawałoby się, że osoba, która na swojej stronie nie tylko promuje swoją działalność, ale także prowadzi sprzedaż własnych produktów, w świetle prawa, niemalże automatycznie, jest albo powinna być przedsiębiorcą. Odpowiedź jednak wcale nie jest taka oczywista. Otóż osoba wykonująca działalność artystyczną osobiście nie musi od razu zakładać działalności gospodarczej, a to głównie z tego względu, że działalność taka może stanowić odrębne źródło przychodu w podatku dochodowym PIT.
Podstawy prawnej powyższego należy szukać w ustawie z 26 lipca 1991 r. o podatku dochodowym od osób fizycznych. Enumeratywny katalog przychodów z działalności wykonywanej osobiście zawarty jest w art. 13 tejże ustawy. Zgodnie z punktem 2 wskazanego artykułu, za przychody takie uważa się m.in. przychody z osobiście wykonywanej działalności artystycznej, literackiej, naukowej, trenerskiej i publicystycznej. W przypadku twórców zastosowanie znaleźć może także pkt 8 tego samego artykułu w ustawie o PIT, zgodnie z którym do przychodów z działalności wykonywanej osobiście zalicza się przychody z tytułu wykonywania usług, na podstawie umowy zlecenia lub umowy o dzieło, uzyskiwane wyłącznie od osoby fizycznej prowadzącej działalność gospodarczą, osoby prawnej i jej jednostki organizacyjnej oraz jednostki organizacyjnej niemającej osobowości prawnej.
Kryterium rozróżniającym te dwa rodzaje przychodów ze źródła, jakim jest działalność wykonywana osobiście, jest to, czy twórca wykonuje dzieło na zamówienie, czy też przenosi prawa majątkowe lub udziela licencji na korzystanie z dzieła uprzednio stworzonego. W pierwszym przypadku zastosowanie znajdzie art. 13 pkt 8, w drugim zaś art. 13 pkt 2 ustawy o PIT.
Przepisy przepisami, ale jak wygląda to wszystko w praktyce? Jak powinien postąpić twórca sprzedający swoje dzieła w Internecie? Okazuje się, że nie musi zakładać działalności gospodarczej.
Jest jednak jeden warunek: jego działalność (czyli sprzedaż) musi być wyłącznie okazjonalna. Czynności takie będą wtedy opodatkowane tylko podatkiem od czynności cywilnoprawnych, który będzie płacił kupujący. Skąd w tym wszystkim bierze się owa okazjonalność? Otóż, a contrario wynika to właśnie ze wspomnianej wcześniej ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych zgodnie z którą działalność gospodarcza musi być prowadzona w sposób zorganizowany i ciągły.
A co w sytuacji, gdy działalność wykonywana jest jednak w sposób zorganizowany i ciągły, a nie okazjonalnie?Jest kilka rozwiązań takiej sytuacji. Można zarejestrować się w Komisji do Spraw Zaopatrzenia Emerytalnego Twórców (składki do ZUS są niestety obowiązkowe w tym przypadku). Innym rozwiązaniem jest zawieranie umów cywilnoprawnych na wykonanie rękodzieła (umowa o dzieło). Zawarcie umowy o dzieło nie wymaga ani rejestracji w ZUS ani US. Podatek odprowadzany jest przez zlecającego wykonanie działa, natomiast wykonawca powinien otrzymać PIT-11. Należy jednak pamiętać, że umowa o dzieło nigdy nie może obejmować rękodzieła, które zostało już wykonane i wcześniej wystawione do sprzedaży (umowy o dzieło nie zawiera się wstecz!).
Wydaje mi się, że warto jednak zastanowić się nad tym, czy założenie własnej działalności gospodarczej jest aż tak nieatrakcyjne, jak to niektórzy przedstawiają. Moim zdaniem - nie. Owszem, trzeba opłacać wszystkie składki do ZUS (choć tu państwo wychodzi nam naprzeciw i przez pierwsze 24 miesiące możemy płacić obniżoną składkę, która na dzień dzisiejszy wynosi ok.410zł). Jednakże ma to też swoje plusy - działalność (w tym marketing) mogą być prowadzone na dużą skalę. Poza tym, należy zwrócić uwagę, że w sytuacji gdy potencjalnie dużą grupę klientów stanowią firmy (a nie osoby fizyczne), to zazwyczaj będą one zainteresowane otrzymaniem faktury (a do tego potrzebna jest już działalność gospodarcza).
W poprzednim artykule zostały omówione podstawowe informacje na temat klauzul niedozwolonych. W tej części artykułu postaram się nieco bardziej przybliżyć ten temat i podać kilka praktycznych przykładów, w których może dojść do złamania prawa poprzez zastosowanie nieodpowiednich zapisów w regulaminie.Należy zacząć od wskazania klauzul, które zostały wpisane do rejestru klauzul niedozwolonych w związku z wyrokiem sądu:
Jeśli któraś z wyżej wymienionych klauzul znajduje się w Waszym regulaminie sklepu, niezwłocznie musicie ją usunąć albo zmienić w odpowiedni sposób.
Poza tym, warto pamiętać prowadząc, np. internetowy butik, że klient zawsze może dokonać zwrotu zakupionej odzieży m.in. ze względu na niewłaściwy rozmiar albo stwierdzi, że towar nie prezentuje się w rzeczywistości tak samo jak na fotografii, a nawet wtedy, gdy nie spełnia ona po prostu jego wymagań.
Podane klauzule niedozwolone pomimo swojej dość dużej liczby, stanowią zaledwie część zapisów, które uznane są przez sąd za niedozwolone. Co więcej, klauzul tych ciągle przybywa i konstruując regulamin naprawdę trzeba bardzo uważnie formułować każdy jego paragraf.
Czy wiedzieliście, że twórca (za wyjątkiem utworów architektonicznych i architektoniczno-urbanistycznych, audiowizualnych oraz utworów zamówionych w zakresie ich eksploatacji w utworze audiowizualnym) może odstąpić od umowy lub ją wypowiedzieć ze względu na swoje istotne interesy twórcze? Bowiem takie szczególne prawo zerwania kontraktu normuje art. 56 ustawa z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (dalej zwana u.p.a.p.p.).
Nastręczyć jednak może pewne problemy próba stwierdzenia, co należy rozumieć pod pojęciem istotnych interesów twórczych. Należy uznać, iż twórca będzie widział w tym pojęciu szerokie spectrum sytuacji, zaś jego kontrahent – odwrotnie, potraktuje je zawężająco. Jednakże w doktrynie wskazuje się, iż należy przyjąć, że powinno przeważać w tym względzie podejście subiektywne, to znaczy interesy te mają być istotne w osobistym odczuciu danego twórcy. Może tutaj chodzić np. o ochronę dobrego imienia twórcy czy jego godności.
Korzystając z uprawnień jakie reguluje komentowany przepis, twórca może alternatywnie albo z uprawnienia do wypowiedzenia umowy, albo z prawa do odstąpienia od umowy. Są to dwa różne prawa, wywołujące różne skutki prawne i choć w obydwu przypadkach umowa ulega rozwiązaniu, to jednak co do zasady wypowiedzenie nie działa wstecz, tak jak odstąpienie od umowy, które modyfikuje dany stosunek prawny w ten sposób, że strony zobowiązane są podjąć określone działania w celu przywrócenia stanu, jaki istniał przed zawarciem umowy poprzez wzajemne rozliczenia, a niekiedy nawet i rekompensaty poniesionych ewentualnie kosztów lub strat (Komentarz do niektórych przepisów ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnychWasilewski Piotr). Wybór sposobu zakończenia umowy należy wyłącznie do twórcy.
Powinieneś liczyć się jednak z możliwością zaistnienia pewnych konsekwencji. Jeżeli odstąpienie od umowy lub jej wypowiedzenie następuje po przyjęciu utworu, skuteczność odstąpienia lub wypowiedzenia może być przez drugą stronę umowy uzależniona od zabezpieczenia kosztów poniesionych przez nią w związku z zawartą umową. Nie można jednak żądać zwrotu kosztów, gdy zaniechanie rozpowszechniania jest następstwem okoliczności, za które twórca nie ponosi odpowiedzialności (art. 56 ust. 3 u.p.a.p.p.)
Wielu przedsiębiorców prowadzących swoją działalność w Internecie nie zdaje sobie sprawy, jak ważnym jest właściwe sformułowanie regulaminu sklepu internetowego. Duża część prowadzących sprzedaż w sieci stosuje niedozwolone klauzule umowne. Czym są wspomniane niedozwolone klauzule umowne? W tym cyklu artykułów postaram się Wam bardziej przybliżyć ten temat, istotny zarówno dla właścicieli, jak i klientów sklepów internetowych.
Zgodnie z przepisami kodeksu cywilnego niedozwolone klauzule umowne to takie postanowienia umowy, które nie zostały indywidualnie uzgodnione z konsumentem, a kształtują jego prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami i rażąco naruszają jego interesy. Oceny zgodności postanowienia umowy z dobrymi obyczajami dokonuje się w odniesieniu do momentu, w którym umowa została zawarta, a pod uwagę bierze się również okoliczności jej zawarcia.
W Polskim systemie prawnym nie istnieje zamknięty katalog klauzul niedozwolonych. Obowiązujący kodeks cywilny wskazuje jednak zbiór przykładowych zapisów, które w razie wątpliwości są uznawane za niedozwolone.Należą do nich klauzule, które:
Powyższa lista zawiera jedynie część klauzul niedozwolonych, w związku z czym bez wątpienia może ona zostać rozszerzona o inne, rzadziej występujące na rynku.
Warto o tym pamiętać konstruując swój własny regulamin sklepu internetowego. Może to w przyszłości bardzo wpłynąć na dalsze funkcjonowanie firmy, zarówno w pozytywny, jak i ten negatywny sposób.Czytaj więcej na ten temat.
Zastanawiające jest, jak wiele z osób publikując przepis na przygotowanie swojego kulinarnego dzieła na portalu internetowym ma świadomość, jakie postanowienia regulaminu akceptuje. Otóż coraz częściej portale kulinarne (być może zainspirowane wydarzeniami poprzedniego roku, kiedy to autorka książki dotyczącej porad żywieniowych została oskarżona o „kopiowanie” przepisów z popularnego bloga kulinarnego) zamieszczają tam klauzulę w stylu: Jeżeli wpis stanowi utwór, w rozumieniu ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych, X udziela Y nieodpłatnej, niewyłącznej, nieograniczonej terytorialnie i w czasie licencji na korzystanie z utworu z chwilą umieszczenia wpisu w serwisie, z prawem udzielania sublicencji, na następujących polach eksploatacji...
W jaki jednak sposób rozpoznać, czy sporządzony przepis kulinarny jest utworem w rozumieniu ww. ustawy, która w art. 2 [1] wyraźnie reguluje, iż ochroną nie są objęte idee, procedury, metody i zasady działania (i inne), co wskazywałoby również na brak ochrony prawnoautorskiej w przedmiocie receptur kulinarnych. Otóż w świetle prawa ochroną objęty może być wyłącznie sposób wyrażenia takiego przepisu, jeżeli jest przejawem działalności twórczej o indywidualnym charakterze.
Z powyższego wynika, iż pomysł na danie, metoda jego przygotowanie czy przedstawiona procedura, nie podlegają ochronie prawnoautorskiej. Ochronie takiej może natomiast podlegać tekst do serwisu internetowego, o twórczym i oryginalnym charakterze, zawierający właśnie opis przygotowywania potrawy, np. opatrzony interesującymi komentarzami. Nie są zaś takimi tylko „suche” informacje, a nawet krótkie porady. Krótko mówiąc, to forma, w jakiej wyrażono dany przepis, może zostać uznana za utwór w rozumieniu prawa autorskiego.Wskazania jednak wymaga, iż nie narusza prawa autorskiego wykorzystanie propozycja danej potrawy, nawet gdy użyte zostaną identyczne składniki, w tych samych proporcjach i wykonanie jej w tym samym procesie kulinarnym, o ile autor np. książki dotyczącej porad żywieniowych, nada zupełnie inną formę opisowi preparacji dania. Należy jednakże uznać, iż ochrona prawnoautorska wspomnianego na wstępie bloga kulinarnego (ujmując jego zawartość kompleksowo) jest niewątpliwa, analogicznie traktując treść prawa i jego przedmiotu do ochrony, jakiej podlega książka kucharska, a która to została przecież niejednokrotnie wykazana na sali sądowej.
O fakcie, iż umowa cywilnoprawna stwarza różnorodne możliwości jednostronnej ochrony interesów jednej ze stron takiego zobowiązania, wie każdy twórca wykonujący swą działalność odpłatnie (i nieodpłatnie).
Należy stwierdzić, iż również ustawa z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (dalej zwana u.p.a.p.p.) reguluje wiele takich sytuacji. Zdarza się, iż strony umowy (np. o wykonanie projektu graficznego) nie wiedzą, iż ustawowo przysługuje im więcej uprawnień niż stanowi umowa, bądź wręcz przeciwnie – ustawa nakłada na nich dodatkowe obowiązki. Poniżej chciałabym zasygnalizować kwestie przepisów ustanawiających reguły interpretacyjną umów przenoszących autorskie prawa majątkowe.
W myśl art. 45 u.p.a.p.p., jeżeli umowa nie stanowi inaczej, twórcy przysługuje odrębne wynagrodzenie za korzystanie z utworu na każdym odrębnym polu eksploatacji. Na tej podstawie przyjmuje się w praktyce, że jeżeli z umowy nie wynika, iż określone w niej wynagrodzenie jest wynagrodzeniem nie tylko za sporządzenie i dostarczenie dzieła, ale i za przyznanie drugiej stronie określonych uprawnień objętych treścią prawa autorskiego - wówczas za przeniesienie autorskich praw majątkowych lub upoważnienie do korzystania z utworu autorowi przysługuje odrębne wynagrodzenie (tak w: wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z dnia 8 lutego 2011 r. I ACa 855/2010).
Zazwyczaj, w celu zminimalizowania wynagrodzenia, strony (a raczej strona, która ma w tym interes) w umowie mogą wyłączyć zasadę odrębnego obliczania wynagrodzenia na każdym polu eksploatacji przewidując, że wynikające z niej wynagrodzenie „obejmuje wszystkie pola eksploatacji w niej wymienione”. Jednakże, jeżeli nie masz w umowie takiej klauzuli, a pozostałe postanowienia są odpowiednio skonstruowane, może ubiegać się na podstawie art. 45 u.p.a.p.p. O zapłatę za wykorzystanie dzieła na każdym polu eksploatacji, jakie zostało wskazane w umowie.
Zgodnie z art. 46 u.p.a.p.p., jeżeli umowa nie stanowi inaczej, twórca zachowuje wyłączne prawo zezwalania na wykonywanie zależnego prawa autorskiego, mimo że w umowie postanowiono o przeniesieniu całości autorskich praw majątkowych. Przepis ten stanowi dodatkową ochronę interesów twórcy, gdyż nakazuje zamieszczenie w umowie, dodatkową klauzulę zezwalającą nabywcy praw na wykonywanie prawa zależnego do utworu. Uzyskując zezwolenie na wykonywanie zależnego prawa autorskiego, nabywca autorskich praw majątkowych zdobywa licencję na rozporządzanie i korzystanie z opracowań utworu.
Jednak, jeżeli z umowy wynika, że nabywca uzyskał licencję niewyłączną, oznacza to, że twórcy będzie równolegle przysługiwało prawo do eksploatacji innych opracowań utworu, jak również będzie on mógł zezwolić innemu podmiotowi na eksploatację opracowania utworu podstawowego. Dlatego powinieneś zadbać, czy umowa, którą podpisujesz, nie zawiera licencji wyłącznej na rozporządzanie opracowaniami utworu.
A czy wiedziałeś, wiedziałaś, że nieważna jest umowa w części dotyczącej wszystkich utworów lub wszystkich utworów określonego rodzaju tego samego twórcy mających powstać w przyszłości (art. 41 ust. 3 u.p.a.p.p.)? Są to tylko niektóre przepisy, które mogą znacznie zmodyfikować zakres obowiązywania umowy, którą podpisujesz lub już została podpisana. Warto je znać.