Bądź na bieżąco ze zmianami w prawie
Dziękujemy!
Rejestracja przebiegła pomyślnie.
Ups...twój mail nie może być wysłany!

Blog

Wybierz kategorię
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.
prawo autorskie
Własność Intelektualna i Prace B+R

Żulerka - kontrowersyjna kampania łódzkiej marki

Zazwyczaj, określenie „jesteś żulem” stanowi obrazę dla jego adresata. Czy powiedzieliście o kimś w ten sposób z podziwem albo zazdrością: „Super, jesteś wspaniałym żulem, tak trzymaj”?

Na YouTubie jest mnóstwo filmików z „żulami”, pod którymi sypią się dowcipne komentarze Internautów- czytając niektóre z nich, bohater filmu na pewno nie czułby się dumny ze swojego występu. Wystarczy otworzyć pierwszy lepszy słownik synonimów, aby stwierdzić, że ani jedno słowo bliskoznaczne z określeniem „żul” nie jest pozytywne. Występują takie skojarzenia jak: menel, moczymorda, margines społeczny, męt.

Jeżeli zacząłeś się domyślać, iż piję do Żulerki i ich kontrowersyjnego lookbooka, to masz rację. Dla nieuświadomionych streszczę temat. Otóż pewna para „wychodząc naprzeciw zapotrzebowaniu na klasyczne produkty w prostej formie” stworzyła linię czapek z napisami „Żulerka” oraz „Be real”. Modelami w kampanii zostali łódzcy kloszardzi. Nie wypowiem się o tej akcji w aspekcie moralnym czy etycznym, bo ten wymiar sprawy bardzo dobrze podsumował Pan Michał Zaczyński (http://michalzaczynski.com/2014/02/03/zulerka/).

Mnie zastanowiły dwa prawne aspekty owej kampanii, mianowicie: czy zostały naruszone dobra osobiste sfotografowanych osób oraz czy wydana przez nich zgoda na sfotografowanie jest ważna. O ochronie dóbr osobistych pokrótce wspominałam już w artykule „Krótko o hejcie, czyli odpowiedzialność prawna blogera za „krytykę”. Cześć (czy godność), wizerunek, prywatność i wiele innych dóbr (spotkałam się nawet z wyrokiem, iż miłość matki do dziecka stanowi jej dobro osobiste) są pod ochroną prawa, nie można ich naruszać, a nawet zagrażać im poprzez swoje zachowanie.

Czy w powyżej przedstawionej sprawie doszło do naruszenia dóbr osobistych kloszardów? Bo tak naprawdę, czym się różni napisanie o kimś albo powiedzenie mu prosto w twarz, że jest żulem, od nałożenia mu takiego epitetu na głowę? Okolicznością „łagodzącą” odpowiedzialność cywilną za naruszenie dóbr osobistych może być co najwyżej działanie pod wpływem silnych emocji czy zwyczaje danego środowiska. Niektórzy zaś ze względu na swój zawód muszą również pogodzić się z szerszym zakresem dozwolonej krytyki. Jednak status społeczny „obrażanego” nie jest taką okolicznością.

Nie jest również przesłanką wyłączającą odpowiedzialność naruszyciela dóbr osobistych to, iż przedstawia on prawdę, jeżeli wyraża ją w sposób obelżywy.Jednakże, zgodnie z Kodeksem cywilnym ten, czyje dobro osobiste zostaje zagrożone cudzym działaniem, może żądać zaniechania tego działania, chyba że nie jest ono bezprawne. Może należy więc rozważyć, czy działanie Żulerki nie było bezprawne? Otóż posiłkując się jednym ze starszych wyroków Sądu Najwyższego, można stwierdzić, iż o bezprawności możemy mówić, gdy nie zachodzi żadna ze szczególnych okoliczności usprawiedliwiających. Do okoliczności wyłączających bezprawność naruszenia dóbr osobistych na ogół zalicza się m.in. zgodę „pokrzywdzonego”.

Z relacji wynika, iż fotografowani kloszardzi taką zgodę wyrazili.Jednakże sprawa wcale nie wyjaśnia się w tym miejscu. Nie uwłaczając statusowi społecznemu modeli wiemy, iż takie nieszczęście często doprowadza ich do alkoholizmu. Wobec tego, niewykluczone jest, iż przed i podczas sesji, fotografowani byli pod wpływem alkoholu, co oznaczałoby, iż ich zgoda jest nieważna. Wynika to z art. 82 Kodeksu cywilnego, który stwierdza, iż nieważne jest oświadczenie woli, jakim jest również wyrażenie zgody, złożone przez osobę, która z jakichkolwiek powodów znajdowała się w stanie wyłączającym świadome albo swobodne powzięcie decyzji i wyrażenie woli. Takim stanem może być właśnie upojenie alkoholowe.Powyższe uwagi dotyczą również zgody na rozpowszechnianie wizerunku osoby na nim przedstawionej. Przy czym należy jednak zwróć uwagę, iż ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych pozwala na domniemaną zgodę, jeżeli dana osoba otrzymała umówioną zapłatę za pozowanie. Czy między twórcami Żulerki a kloszardami została zawiązana umowa o pozowanie? Czy czapkę Żulerki można uznać za zapłatę za pozowanie? Zapewne przesłanki te zostały spełnione, ale mam pewne wątpliwości, co do ich pełnej zgodności z zasadami współżycia społecznego i dobrymi obyczajami (przy czym nie wchodzę tu w umoralniający ton, bo również takie aspekty czynności prawnych reguluje Kodeks cywilny).

Twórcy Żulerki twierdzą, iż za ich kampanią stoi próba przełamania obojętności społeczeństwa wobec bezdomnych i ludzi z problemami alkoholowymi. Jednakże zaprzeczają sami sobie stwierdzając, iż są naprawdę wdzięczni swoim modelom, ponieważ bez nich nie byłoby zainteresowania ich marką. A więc chodzi o walkę ze zobojętnieniem czy o sławę? I co Żulerka miała na myśli, twierdząc, iż wysłała bezdomnym kartki z okazji grudniowych świąt? Zdaję sobie sprawę, iż według niektórych prawo i moralność stoją na przeciwległych biegunach, jednakże to właśnie prawo może wymusić pewne zachowania, gdy wewnętrzne zasady moralne zawodzą. Nie twierdzę, iż na podstawie powyższych deliberacji można zablokować kampanię Żulerki, gdyż są to czysto hipotetyczne rozważania – w sprawie pojawiły się ciekawe wątki, więc pozwoliłam je sobie rozwinąć. Sprawa ta pokazuje również beztroskę niejednego projektanta wobec niektórych aspektów swojej twórczości, w tym prawnych.

developer
Nowe Technologie i Branża IT
Własność Intelektualna i Prace B+R

Twoje zdjęcia na Allegro?

Całkiem niedawno próbowaliśmy Was przekonać, iż Internet wcale nie jest Dzikim Zachodem, gdzie panuje bezprawie i stoi sobie bank zdjęć incognito. Napisaliśmy zwięźle o mitach dotyczących praw autorskich, wspomnieliśmy jak korzystać z cudzych zdjęć i nie pójść za to do więzienia. Możliwe, że to ostatnie brzmi absurdalnie, ale taka jest rzeczywistość. Za tzw. kradzież zdjęć, można zostać zgłoszonym do Prokuratury, a następnie pozbawionym wolności. Jeżeli więc ktoś ma problem z prawidłowym oznaczeniem autorstwa użytego przez siebie zdjęcia albo rozpowszechnia je w Internecie bez wymaganego uprawnienia, może liczyć się z tym, iż na wniosek fotografa, organy ścigania mogą pociągnąć taką osobę do odpowiedzialności karnej w postaci grzywny, kary ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności (nawet do lat 3).

Cóż jednak, kiedy niniejsza perspektywa nie odstrasza upartego allegrowicza promującego sprzedawany przez siebie sweter zdjęciem z Twojego bloga ?Po pierwsze, upewnij się, że majątkowe prawa autorskie do fotografii należą do Ciebie. O ile autor (fotograf) nie wiąże ich przyszłości z Magnum Photos, powinien bez problemu przenieść na Ciebie majątkowe prawa autorskie. Taka umowa, jeżeli strony są zgodne, co do jej treści, również nie jest czymś nadto skomplikowanym – swoją rolę spełni nawet prosta, trzystronicowa umowa o przeniesieniu autorskich praw majątkowych. Pamiętaj, iż w razie braku pisemnej umowy z fotografem, zdjęcia nie są Twoje (oczywiście z wyjątkiem prawa do wizerunku).Tak uzbrojony w swoje nowe prawa i trochę mniej nowe prawa wynikające z ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych, zwracasz się do allegrowicza z żądaniami.

Zgodnie z ustawą możesz żądać: zaniechania używania fotografii, usunięcia skutków naruszenia, naprawienia wyrządzonej szkody poprzez zapłatę sumy pieniężnej w wysokości odpowiadającej trzykrotności (ponieważ zawinienie allegrowicza jest ewidentne) stosownego wynagrodzenia, które w chwili jego dochodzenia byłoby należne tytułem udzielenia przez Ciebie zgody na korzystanie z fotografii oraz wydania uzyskanych korzyści. Poza tym możesz żądać ogłoszenia w prasie oświadczenia o odpowiedniej treści i w odpowiedniej formie oraz zapłaty odpowiedniej sumy pieniężnej na rzecz Funduszu Promocji Twórczości. To niejako skrótowe wyliczenie ustawowych uprawnień poszkodowanego wobec naruszyciela - pamiętaj jednak, iż mają one swoje przesłanki do spełnienia, aby były skuteczne. Cóż jednak, gdy allegrowicz jest wyznawcą jednego ze wspomnianych mitów: znalazłem to zdjęcie w Google, bez podpisu i źródła, należy teraz do publicznej przestrzeni Internetu i mogłem z niego dowolnie skorzystać. Zapewne zwracasz się do Allegro, ponieważ portal ten z racji troski o ochronę praw m.in. autorskich, udostępnia narzędzie formularza, które szybko i łatwo umożliwi Ci zgłoszenie takiego naruszenia. Należy jednak stwierdzić, iż Allegro nie robi tego tak zupełnie bezinteresownie.

Zastanawiałeś się kiedyś dlaczego stróże prawa za jednym zamachem nie pozamykają tych wszystkich stron internetowych, które ewidentnie zawierają materiały chronione prawami autorskim, a które więcej niż prawdopodobne nie należą do uploadujących? Otóż, hostingodawcy tacy jak Allegro (albo np. Chomikuj) bronią się swoją „niewiedzą” o nielegalnych materiałach na ich serwerach. Zgodnie z ustawą o świadczeniu usług drogą elektroniczną, hosting provider nie jest obowiązany do sprawdzania przekazywanych, przechowywanych lub udostępnianych przez siebie danych również pod względem legalności. Zaś zgodnie z art. 14 tej ustawy, dopóki nie posiądzie on pozytywnej „wiedzy” o bezprawnym charakterze tych danych, nie będzie ponosić odpowiedzialności za ich przechowywanie względem osoby, której prawa zostały ewentualnie naruszone. Aby utrzymać swój brak odpowiedzialności, hosting provider, musi niezwłocznie uniemożliwić dostęp do nielegalnych treści w wypadku otrzymania urzędowego zawiadomienia lub uzyskania wiarygodnej wiadomości o bezprawnym charakterze danych lub związanej z nimi działalności. Uznajmy, iż nie znajdujesz się w posiadaniu urzędowego zawiadomienia, że to Twoja fotografia z Twojego bloga. Żaden urząd nie spieszy też z takim zawiadomieniem.

Co oznacza owa „wiarygodna wiadomość”? Wydaje się, iż w nieprecyzyjności znaczeniowej tego określenia Allegro znalazło sobie lukę. W dużej liczbie przypadków, po zgłoszeniu przedmiotowej spółce przypadku naruszenia praw autorskich okazuje się, że podstawa żądania jest niewiarygodna bo np. Allegro nie jest pewne, iż blog należy do Ciebie albo nie udowodniłeś, że to Twoje zdjęcie. Oczywiście stwierdzenie, iż dana wiadomość jest wiarygodna, powinno być maksymalnie zobiektywizowane, inaczej prawdopodobnie Allegro nie nadążałoby z blokowaniem aukcji. Niestety, brak skonkretyzowanej definicji „wiarygodna wiadomość” pozwala hostingodawcom na dużą swobodę uznania takiego zawiadomienia. Pewne reguły dookreśliła doktryna i praktyka np. wiadomość powinna określać pełne dane zawiadamiającego, zawierać uzasadnienie zaistnienia naruszenia prawa oraz informacje pozwalające na zidentyfikowanie zgłaszanych danych.Warto postarać się o przekonanie Allegro, iż zdjęcia są Twoje i zostały „skradzione”, ponieważ jak zostało wspomniane, znajomość bezprawności takich materiałów po stronie hosting providera prowadzi do ponoszenia jego pełnej odpowiedzialności. Wówczas to do Allegro możesz kierować roszczenie odszkodowawcze.Można zwrócić też uwagę na „hakerskie” sztuczki wykorzystujące skrypt serwerowy, który może poważnie utrudnić proceder nieuczciwego allegrowicza. Nie wnikam w szczegóły takiego triku, ponieważ jestem tylko atechniczym prawnikiem, ale zastąpienie Twojego zdjęcia na stronie danej aukcji śmiesznym memem albo fotografią buraka może też wywołać uśmiech na niejednej twarzy.

skyscraper
Własność Intelektualna i Prace B+R

Krótko o hejcie, czyli odpowiedzialność prawna blogera za „krytykę”

Myślę, że nie muszę nikomu przypominać, iż drugiej istocie (także ludzkiej) należy się szacunek. Wynika to z faktu, iż każdy z nas posiada przyrodzoną godność. Interesujący w świetle nienaruszalności godności człowieka wydaje się być wyrok niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego (a za jego przykładem również polskiego Trybunału), który zasadą tą uzasadnił niekonstytucyjność przepisu prawa lotniczego, pozwalającego na zestrzelenie samolotu uprowadzonego przez terrorystów, jeżeli na pokładzie znajduje się chociażby jedna osoba nie będąca agresorem – nawet, jeżeli śmierć kilku mogłaby uratować życie tysięcy osób. Proszę się nie obawiać, filozoficzne dywagacje nie są tematem niniejszego wpisu. Tematem tym jest odpowiedzialność blogera za naruszenie dóbr osobistych.Jak dobra praktyka nakazuje, zacznę od początku, mianowicie wyjaśnienia, czym jest owo naruszenie dóbr osobistych. Dobra osobiste człowieka określane są jako pewne wartości życia psychicznego czy uczuć człowieka, jak w szczególności zdrowie, wolność, swoboda sumienia, nazwisko lub pseudonim, wizerunek, tajemnica korespondencji, nietykalność mieszkania, twórczość naukowa, artystyczna, wynalazcza i racjonalizatorska, i pozostają one pod ochroną prawa cywilnego, niezależnie od ochrony przewidzianej w innych przepisach (art. 23 ustawy z dnia 23 kwietnia 1964 r. - Kodeks cywilny). Już samo bezprawne zagrożenie tym dobrom, rodzi odpowiedzialność m.in. odszkodowawczą. W Polsce popularne jest również żądanie umieszczenia na stronie www albo w popularnym dzienniku np. na okres dwóch tygodni, etykiety z użyciem optymalnej wielkości czcionki, w której osoba obrażająca „spowiada” się ze swojej winy i składa szczere przeprosiny. Oprócz tego „oszczerca” powinien liczyć się z odpowiedzialnością karną, z tytułu popełnienie pomówienia albo znieważenia.Wydaje się, iż w polskiej rzeczywistości panuje pewien rodzaj paradoksu - poziom natężenia mowy nienawiści (czy tzw. hejtingu) w Internecie jest wprost proporcjonalny do przewrażliwienia niektórych na temat oceny ich osoby. W świetle powyższej różnorodności podstaw prawnych roszczenia, ostrożny bloger powstrzyma się przed silnie „ekstrawaganckimi” określeniami. Jeżeli w tym momencie budzi się w Tobie bojownik o wolność słowa, zważ, że istnieją pewne ugruntowane granice krytyki czy satyry.W kwestii tej warto pochylić się nad przepisami ustawy z dnia 26 stycznia 1984 r. - Prawo prasowe (należy sprecyzować, dlaczego powołuję się na Prawo prasowe we wpisie odnośnie blogerskiej działalności, mianowicie zgodnie z art. 54b pp, przepisy o odpowiedzialności prawnej i postępowaniu w sprawach prasowych stosuje się odpowiednio do naruszeń prawa związanych z przekazywaniem myśli ludzkiej za pomocą innych niż prasa środków przeznaczonych do rozpowszechniania, niezależnie od techniki przekazu, w szczególności publikacji nieperiodycznych oraz innych wytworów druku, wizji i fonii). Zdecydowanie wiele wyjaśni w tej kwestii art. 41 pp, który stanowi, iż publikowanie rzetelnych, zgodnych z zasadami współżycia społecznego ujemnych ocen (czyli ustawowo ujęta krytyka) dzieł naukowych lub artystycznych albo innej działalności twórczej, zawodowej lub publicznej służy realizacji zadań „wyższych” i (dobra informacja) pozostaje pod ochroną prawa. Przepis ten stosuje się odpowiednio do satyry i karykatury.Chociaż niekiedy forma utworu, np. felietonu satyrycznego, upoważnia do zastosowania ostrzejszych środków ekspresji literackiej, to nie uprawnia ona do naruszenia dóbr osobistych innej osoby (sygn. I CR 135/87). Typową cechą satyry jest dążenie do ośmieszenia tego, co jej autorowi wydaje się szkodliwe, bezwartościowe lub błędne, stąd zwykło się mówić, że przedstawia ona rzeczywistość "w krzywym zwierciadle" (sygn. I CKN 1135/98). Dlatego innym istotnym elementem branym pod uwagę przy określeniu odpowiedzialności krytyka, jest waga problemów lub zjawisk będących przedmiotem takiej wypowiedzi.Chwile niepewności mogli przeżyć blogerzy, kiedy to Sąd Okręgowy w Tarnowie, orzekł, iż administrator strony/bloga odpowiada za treści umieszczane w komentarzach przez osoby trzecie (często anonimowe). Na szczęście, Sąd Apelacyjny potwierdził, iż art. 14 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną nie obliguje do prewencyjnej kontroli zamieszczanych komentarzy. Jednakże innych „groteskowych” wyroków nie brakuje, dlatego jednak pewna niepewność w kwestii zakresu odpowiedzialności właścicieli blogów pozostaje.Kończąc pozytywnym akcentem – bloger nie ponosi odpowiedzialności za naruszenie dóbr osobistych, jeżeli okoliczności takiego nastąpiły wyłącznie w subiektywnym odczuciu adresata danego wpisu. Miernika obiektywnego poszukuje się zazwyczaj w tzw. opinii publicznej, która jest wyrazem poglądów powszechnie przyjętych i akceptowanych przez społeczeństwo w danym miejscu i czasie. Tu rodzi się pytanie – czy w świetle takiego stwierdzenia Sądu Najwyższego, miernik ten jest wyższy np. wobec stosunku społeczeństwa internetowego do osoby PeKay'a?**Jest to wspomniany pozytywny, a raczej humorystyczny akcent, autorka tego tekstu zdaje sobie sprawę, iż nie na takiego rodzaju miernik powoływał się Sąd Najwyższy.[/fusion_text]

prawo autorskie
Własność Intelektualna i Prace B+R

Prawo autorskie na ulicy

Entuzjaści Banksy'ego zapewne przypominają sobie czerwcowe wydarzenie poprzedniego toku, kiedy to jego mural "Slave Labour", wykrojony ze ściany w Londynie, został wystawiony na aukcji. Jak informuje Bloomberg, dzieło zostało sprzedane za ponad 750 tys. GBP. W problematykę komercjalizacji jego sztuki wpisuje się również film „How to Sell a Banksy”, poruszający kwestie własności, prawa autorskiego oraz wartości sztuki. Prawdopodobnie ze względu na to, iż street art przez lata rozpatrywany był przede wszystkim z perspektywy jego nielegalności i karalności na podstawie przepisów m.in. prawa karnego, problematyka tego typu twórczości w świetle prawa autorskiego jest nieczęsto poruszana. Brakuje też, przynajmniej w Polsce, orzecznictwa, które byłoby opiniotwórcze w tej kwestii. W ramach wstępu „telegraficznym” skrótem przypomnę podstawę każdego zagadnienia z zakresu prawa autorskiego, mianowicie co jest jego przedmiotem, jakie przesłanki muszą zostać spełnione aby dzieło było utworem w rozumieniu ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (dalej pr.aut.). Regulacjom prawno-autorskim podlegać będzie każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia (utwór). Definicja ta jest też istotna z innego względu – prawo autorskie nie jest uzależnione w tym wypadku od legalności czy braku legalności umiejscowienia dzieła, ponieważ „utwór” jest to niematerialne dobro prawne, wyraźnie separowane od jego nośnika, niezależnie czy jest to obraz na płótnie, czy graffiti na prywatnym budynku.Streetartowiec tworzący sprayem bądź permanentnym markerem, nie pozostawia właścicielowi wielkiego wyboru w razie targnięcia na jego mienie – dzieło może być niechybnie tylko usunięte, czy to przy pomocy rozpuszczalnika, czy przez zamalowanie dzieła. Albo sprzedane. W tym miejscu pojawia się kwestia zasygnalizowana w pierwszych zdaniach niniejszego wpisu – czy właściciel nośnika np. drzwi, na których zostało wykonane tzw. wheatpaste, może dobrowolnie nimi rozporządzać oraz czerpać korzyści?

Niektórzy podnoszą tezę, iż można domniemywać, że artysta tworząc na cudzym nośniku, przenosi (chociaż nie posunęłabym się do tak dalekosiężnych teorii, w „sprzyjających” okolicznościach można co najwyżej stwierdzić zaistnienie licencji niewyłącznej) prawa do stworzonego dzieła na rzecz właściciela np. muru czy pociągu, co skutkowałoby dyspozycyjnością po jego stronie w kwestii usunięcia graffiti, czy przeniesienia praw do niego na osoby trzecie. Teoria ta niewątpliwie sprzyja oczekiwaniom właścicieli nośników, narusza natomiast niewątpliwie interesy artysty. Jakkolwiek w świetle niedawnej akcji Banksy'ego w Central Parku wydawać by się mogło, iż streetartowcy tworzą „dla społeczeństwa”, wykluczenie artysty z obrotu jego dziełem, pozbawia go czerpania profitów z niekiedy intratnego biznesu (a to już stanowi naruszenie jego praw autorskich).Pominę wszechstronny, bodajże ulubiony przepis organizacji i osób walczących z „piractwem”, stwierdzający, iż dozwolony użytek nie może naruszać normalnego korzystania z utworu lub godzić w słuszne interesy twórcy, skupiając się na bardziej szczegółowych w analogicznych stanach faktycznych, regulacjach. Kwestię dwoistości prawnie chronionych dóbr jakim jest „utwór” i jego nośnik, reguluje art. 52 pr.aut., w myśl którego jeżeli umowa nie stanowi inaczej (uznajmy, iż przeciętny graficiarz takich z, np. PKP Cargo S.A., nie sporządza), przeniesienie własności egzemplarza utworu nie powoduje przejścia autorskich praw majątkowych do utworu, i odwrotnie, przeniesienie własności egzemplarza utworu nie powoduje przejścia autorskich praw majątkowych do utworu. Wskazać należy, iż w takiej sytuacji właściciel nośnika może korzystać z rzeczy zgodnie z jej przeznaczeniem, lecz z poszanowaniem praw autorskich artysty (w granicach wynikających z art. 23 pr.aut). Właściciel rzeczy może bowiem naruszyć zarówno autorskie prawa majątkowe, jak i autorskie prawa osobiste twórcy utworu. Przyjmijmy, iż twórca muralu nadal posiada autorskie prawa majątkowe do swojego dzieła, nie może jednak praw tych realizować, gdyż naruszałoby to prawo własności nośnika. Ustawodawca przewidział dla niego jedynie pewne uprawnienia szczególne - art. 52 ust. 3 oraz art. 60 pr.aut. Zgodnie z tym pierwszym, nabywca oryginału utworu jest obowiązany udostępnić go twórcy w takim zakresie, w jakim jest to niezbędne do wykonywania prawa autorskiego. Jednak osobą zobowiązaną do udostępnienia utworu, wbrew literalnemu brzmieniu przepisu, jest nie tylko "nabywca oryginału utworu", lecz również każdoczesny jego posiadacz. Nieco kontrowersyjny w świetle działalności streetartowców wydaje się pogląd doktryny, iż posiadacz taki ma obowiązek umożliwić artyście dojście czy wgląd do dzieła, np. zezwalając na wejście na teren posesji (chociaż z problematyką tą zupełnie dobrze poradził sobie Sąd Najwyższy orzekając, iż pierwszeństwo ma prawo osobiste użytkownika do niezakłóconego miru domowego).

Zaznaczyć również należy, iż regulacja ta nie oznacza obowiązku wydania dzieła artyście. Z kolei art. 60 ust. 1 pr.aut. stanowi, iż korzystający z utworu jest obowiązany umożliwić twórcy przed rozpowszechnieniem utworu przeprowadzenie nadzoru autorskiego. W jakim zakresie takie uprawnienie jest wykonalne w stosunku do tworzących często incognito graficiarzy? Na pewno ratio legis niniejszego przepisu jest „szczytny” - ma na celu ochronę interesów osobistych artysty, a w szczególności prawa do nienaruszalności treści i formy utworu oraz prawa nadzoru nad sposobem korzystania z dzieła. Chciałabym zwrócić jeszcze uwagę na przypadki tzw. dozwolonego użytku, czyli ustawowych wyjątków zezwalających na eksploatację cudzej twórczości bez zgody autora i bez zapłaty wynagrodzenia, właśnie odnośnie street art'u. Pierwsza regulacja dotyczy znowu właściciela egzemplarza utworu plastycznego, który to może go wystawiać publicznie, jeżeli nie łączy się z tym osiąganie korzyści majątkowych. Przy czym należy zwrócić uwagę na pojawiające się tu dwie, dość istotne, okoliczności. „Miejsce publicznie dostępne” (które pojawi się również poniżej) nie odnosi się tylko do wiaduktu czy ściany bloku, lecz również wnętrz budynków otwartych dla szerszej publiczności. Poza tym zakaz łączenia upublicznienia dzieła z uzyskiwaniem profitów ekonomicznych, dotyczy nie tylko nadmienionego właściciela egzemplarza, ale rozciąga się również na osoby trzecie. W myśl art. 32 ust. 2 pr.aut, w razie podjęcia decyzji o zniszczeniu oryginalnego egzemplarza utworu plastycznego znajdującego się w miejscu publicznie dostępnym, właściciel jest obowiązany złożyć twórcy utworu lub jego bliskim ofertę sprzedaży, jeżeli porozumienie się z nim, celem złożenia oferty, jest możliwe. Niezbyt korzystnie, górną granicę ceny określa tu wartość materiałów. Jeżeli sprzedaż nie jest możliwa, właściciel jest obowiązany umożliwić twórcy sporządzenie kopii bądź - zależnie od rodzaju utworu - stosownej dokumentacji. Jest to przepis pozytywny dla twórcy tworzącego np. mural na zlecenie dewelopera. Inaczej przedstawia się sytuacja „nielegalnego” dzieła, gdyż uważa się, iż wskazane roszczenie nie może być kierowane przeciwko osobie, która jest pierwotnie poszkodowana działaniem twórcy (a więc od osoby, której „zniszczyłeś” swoją sztuką mienie, nie powinieneś żądać, aby nie niszczyła Twojego dzieła).Kolejna forma dozwolonego użytku publicznego zawarta została w treści art. 33 pr.aut. W myśl ust. 1 wspomnianego przepisu wolno rozpowszechniać utwory wystawione na stałe na ogólnie dostępnych drogach, ulicach, placach lub w ogrodach, jednakże nie do tego samego użytku. Aby nie naruszać praw twórców, i tak już ograniczonych instytucją dozwolonego użytku, wskazuje się, iż przepis ten należy interpretować zawężająco, a użyte w nim zwroty traktować dosłownie, stosując się do ich zakresu potocznego np. „drogą” w świetle tego przepisu będzie „wydzielony pas ziemi łączący poszczególne miejscowości lub punkty terenu, przystosowany do komunikacji”. Nie ma więc tu przeciwwskazań do nakręcenia filmu, w którym tłem sceny będzie mural, czy do zamieszczenia przez fotografa w swoim internetowym portfolio zdjęcia przedstawiającego graffiti.

W przeciwieństwie do poprzedniej regulacji nie ma tu znaczenia, że zazwyczaj graffiti powstaje bez wymaganej zgody, ponieważ okoliczność ta jest irrelewantna dla określenia przedmiotu prawno-autorskiej ochrony. Chociaż ochrona ta jest tu mocno uszczuplona - rozpowszechniający w ten sposób cudzą twórczość może z tego tytułu uzyskiwać korzyści materialne, przy czym korzystającym z tej regulacji może być zarówno podmiot prywatny, jak i profesjonalny.

Jak chronić street art, skoro w jego ochronę nie angażują się sami twórcy? Może warto żeby interweniowali sami właściciele murów, jak w przypadku „Sperm Alarm” Banksy’ego? Dla niektórych akt czystego wandalizmu (czemu nie da się niestety zaprzeczyć w wielu przypadkach), street art może też rewitalizować tkankę miasta i stanowić wojujące ze zobojętnieniem, społeczne medium, jak w Finlandii, gdzie stał się pośrednim katalizatorem zmian tamtejszego prawa autorskiego.

developer
Branża Kreatywna

FAQ- kiedy nie można odstąpić od umowy zawartej na odległość?

Zagadnienie odstąpienia od umów zawartych na odległość bardzo często powtarza się w zadawanych przez Was pytaniach. Z racji tego, że święta właśnie dobiegły końca pomyślałam, że moment na poruszenie tego tematu będzie idealny. Dlaczego? Po pierwsze: na pewno część z Was dostała nietrafione prezenty i będzie chciała je zwrócić (o ile tylko będzie taka możliwość), a po drugie: właściciele sklepów internetowych dowiedzą się, kiedy zwrotu towaru nie mają obowiązku uznawać, co szczególnie w tym "gorącym okresie" jest dość istotne.10dniowy termin na odstąpienie od umowy zawartej na odległość zna już chyba każda osoba, czy to konsument, czy przedsiębiorca. Warto jednak wiedzieć, że zasada ta nie ma zastosowania w każdej sytuacji.W art. 10 ust. 3 ustawy z dnia 2 marca 2000 r. o ochronie niektórych praw konsumentów zostały określone sytuacje, w których prawo do odstąpienia od umowy na odległość nie przysługuje (chyba że strony umówią się inaczej).Zgodnie z obowiązującymi przepisami nie można odstąpić od umowy zawartej na odległość w wypadku:1) świadczenia usług rozpoczętych, za zgodą konsumenta, przed upływem 10-dniowego terminu do odstąpienia;2) umów dotyczących zakupu nagrań audialnych i wizualnych oraz zapisanych na informatycznych nośnikach danych, jeżeli konsument usunął z nabytych artykułów oryginalne opakowanie;3) umów dotyczących świadczeń, za które cena lub wynagrodzenie zależy wyłącznie od ruchu cen na rynku finansowym;4) świadczeń o właściwościach określonych przez konsumenta w złożonym przez niego zamówieniu lub ściśle związanych z jego osobą;5) świadczeń, które z uwagi na ich charakter nie mogą zostać zwrócone lub których przedmiot ulega szybkiemu zepsuciu;6) dostarczania prasy;7) usług w zakresie gier hazardowych.Dodatkowo należy zwrócić uwagę, iż zgodnie z art. 16 ust. 1 ww. ustawy przepisów o umowach zawartych na odległość nie stosuje się m.in. do sprzedaży z licytacji.Na zakończenie przyjrzyjmy się, jakie zmiany w omawianym temacie wniesie Dyrektywa o prawach konsumentów z dnia 25 października 2011r. - nowe przepisy zaczną obowiązywać najpóźniej od 13 czerwca 2014r.Wspomniane zmiany wyłączające możliwość odstąpienia od umowy zawartej na odległość dotyczą:a) umów o świadczenie usług, w ramach których usługa została w pełni wykonana, jeśli rozpoczęto spełnianie świadczenia za wyraźną uprzednią zgodą konsumenta oraz po przyjęciu przez niego do wiadomości, że utraci przysługujące mu prawo do odstąpienia od umowy z chwilą pełnego wykonania umowy przez przedsiębiorcę;b) dostarczania towarów lub świadczenia usług, których cena jest zależna od wahań na rynku finansowym, nad którymi przedsiębiorca nie może mieć kontroli i które mogą wystąpić w okresie na odstąpienie od umowy;c) dostarczania towarów wyprodukowanych według specyfikacji konsumenta lub wyraźnie zindywidualizowanych;d) dostarczania towarów, które ulegają szybkiemu zepsuciu lub mają krótki termin przydatności do użycia;e) dostarczania zapieczętowanych towarów, które nie nadają się do zwrotu ze względu na ochronę zdrowia lub ze względów higienicznych i których opakowanie zostało otwarte po dostarczeniu;f) dostarczania towarów, które, po dostarczeniu, ze względu na swój charakter są w sposób nierozłączny połączone z innymi przedmiotami;g) dostarczania napojów alkoholowych, których cena została uzgodniona przy zawarciu umowy sprzedaży, a których dostarczenie może nastąpić dopiero po upływie 30 dni i których rzeczywista wartość zależy od wahań na rynku, nad którymi przedsiębiorca nie może mieć kontroli;h) umów, w przypadku których konsument wyraźnie zażądał od przedsiębiorcy, aby przyjechał do niego w celu dokonania pilnej naprawy lub konserwacji; jeżeli przy okazji takiej wizyty przedsiębiorca świadczy dodatkowo inne usługi niż te, których konsument wyraźnie zażądał, lub dostarcza towary inne niż części zamienne, które muszą być wykorzystywane do konserwacji lub naprawy, prawo do odstąpienia od umowy ma zastosowanie do tych dodatkowych usług lub towarów;i) dostarczania zapieczętowanych nagrań dźwiękowych lub zapieczętowanych nagrań wizualnych, lub zapieczętowanego oprogramowania komputerowego, których opakowanie zostało otwarte po dostarczeniu;j) dostarczania gazet, periodyków lub czasopism z wyjątkiem umów o prenumeratę takich wydawnictw;k) umów zawartych na aukcji publicznej;l) świadczenia usług w zakresie zakwaterowania, innych niż do celów mieszkalnych, przewozu towarów, najmu samochodów, gastronomii lub usług związanych z wypoczynkiem, jeżeli umowa przewiduje konkretny dzień lub okres świadczenia usługi;m) dostarczania treści cyfrowych, które nie są dostarczane na trwałym nośniku, jeżeli spełnienie świadczenia rozpoczęło się za uprzednią wyraźną zgodą konsumenta i po przyjęciu przez niego do wiadomości utraty w ten sposób przysługującego mu prawa do odstąpienia od umowy.Na marginesie jeszcze tylko dodam, że dyrektywa ta zmieni okres na odstąpienie od umowy z 10 na 14 dni, o czym powinni wiedzieć już teraz zarówno konsumenci, jak i przedsiębiorcy.

raportowanie
Własność Intelektualna i Prace B+R

"nazwisko produktu"... czyli kilka słów o rejestracji znaków towarowych

Z racji zbliżających się Świąt, a co za tym idzie powszechnym problemem „niedoczasu”, dzisiejszy artykuł będzie dość krótki, ale mam nadzieję, że uda mi się stworzyć skondensowaną pigułkę z informacjami dotyczącymi rejestracji znaków towarowych. Zacznijmy od wyjaśnienia, czym jest znak towarowy. Otóż, znak towarowy to między innymi marka, logo, symbol, znak firmowy, hasło, slogan, rysunek, dźwięk. Inaczej mówiąc, to takie „nazwisko produktu”, jego symbol rozpoznawczy. Nie od dziś wiadomo, że znak towarowy jest dla przedsiębiorcy niezwykle ważnym atrybutem w walce rynkowej o klienta, ponieważ odróżnia go od pozostałych przedsiębiorców. W związku z tym jego rejestracja jest bardzo ważną inwestycją. Gdy mamy wyłączność na używanie danego znaku towarowego, możemy zakazać konkurentom kopiowania, naśladowania i pasożytowania na renomie, na której zbudowanie poświęciliśmy sporo czasu i pieniędzy. Opinii tego typu słyszeliście już zapewne wiele, dlatego przejdźmy do konkretów.

Co daje rejestracja znaku towarowego?

P®ESTIŻ

Znak towarowy zwiększa wartość rynkową i renomę  firmy. Marka staje się atrakcyjniejsza w oczach odbiorców, ponieważ zyskuje nie tylko na popularności, ale także i wiarygodności. Poza tym, posiadanie zarejestrowanego znaku towarowego zabezpiecza przez tzw. „podrejestrowaniem” znaku przez nieuczciwą konkurencję. Jak pokazuje praktyka, takie przypadki zdarzają się dość często, a unieważnienie zgłoszenia znaku dokonanego w złej wierze jest mimo wszystko czasochłonne i kosztowne.

MONOPOL

Zarejestrowany znak towarowy daje absolutną wyłączność na jego używanie. Właściciel może zakazać innym używania znaku nie tylko identycznego, ale również podobnego do zarejestrowanego, a w przypadku nieautoryzowanego użycia znaku przez konkurencję domagać się odszkodowania. Co więcej, właściciel ma prawo zakazać używania nazwy podobnej, jeśli ta powoduje ryzyko wprowadzenia klientów w błąd.

BEZPIECZEŃSTWO

Zgłoszenie znaku na wczesnym etapie powstawania firmy zabezpiecza nie tylko przed późniejszym nieuprawnionym użyciem przez konkurencję, ale również gwarantuje pierwszeństwo jego używania. Planując długoterminową strategię produktu/usługi nie sposób pominąć tego aspektu.

KORZYŚCI MAJĄTKOWE

Istotną korzyścią z posiadania zarejestrowanego znaku towarowego jest możliwość udzielania odpłatnej licencji na jego używanie innym podmiotom. Na marginesie, prawa własności przemysłowej zaliczają się do majątku osobistego małżonka pozostającego we wspólności majątkowej, a co za tym idzie, wierzyciele małżonka nie będą mieli prawa dochodzić swoich roszczeń z praw ze znaku towarowego drugiego małżonka.

KORZYŚCI PODATKOWE

Jest to jeden z najczęściej pomijanych pozytywnych aspektów rejestracji znaku towarowego. Właściciele/założyciele spółek kapitałowych rejestrując znak i udzielając spółce odpłatnej licencji na jego używanie, unikają podwójnego opodatkowania swojego wynagrodzenia. Znak towarowy możemy zarejestrować w Urzędzie Patentowym Rzeczypospolitej Polskiej albo w Urzędzie Harmonizacji Rynku Wewnętrznego w Alicante (OHIM).

Czym różnią się te dwa rodzaje rejestracji? Przede wszystkim zakresem terytorialnym ochrony. Rejestrując znak w OHIM uzyskujemy ochronę na terenie całej UE, natomiast w UP RP ochrona przed naruszeniami ograniczona jest tylko do terytorium Polski.

Kolejna różnica to czas trwania procedury rejestracji. W przypadku rejestracji w OHIM procedura taka trwa średnio ok. 7 miesięcy, natomiast rejestracja tego samego znaku w UP RP można trwać nawet ponad rok czasu.

Ile taka „przyjemność” kosztuje? Będąc szczera: całkiem sporo. Obowiązkowe opłaty wynoszą odpowiednio: OHIM -  w zależności od tego, jaką formę wniosku wybierzemy:

  • 900 Euro za wniosek wypełniony online (możliwość płatności kartą kredytową),
  • 1050 Euro za wniosek w formie papierowej.

UPRP -  opłata urzędowa od podania o udzielenie prawa ochronnego na znak towarowy:

  • do trzech klas towarowych lub usługowych – 550 zł (w wersji elektronicznej 500 zł),
  • od każdej klasy powyżej trzech – 120 zł,
  • za publikację o udzielonym prawie ochronnym – 90 zł.

Opłata okresowa (za 10-letni okres ochrony):

  • do trzech klas towarowych, za każdą klasę – 400 zł,
  • za każdą następną klasę – 450 zł.

Na zakończenie wspomnę jeszcze o jednym aspekcie rejestracji. Ryzyko. Dokładniej, chodzi o finał procesu rejestracji, ponieważ nigdy nie ma 100% pewności, że proces rejestracji znaku towarowego zakończy się sukcesem. Jednak zgodnie z zasadą „no risk no fun” chyba warto. Bowiem dobrze chroniony znak towarowy stanowi dużą wartość niematerialną Twojej firmy, a rejestracja jest inwestycją, która  w dość szybkim czasie może się zwrócić.

zegar
Własność Intelektualna i Prace B+R

Inspiracja

Jak „ściągnąć” od innego blogera i nie być oskarżonym o plagiat

Parę dni temu usłyszałam, że prowadzę „bloga prawniczego”. Nie wiem, czy mogę się z tym zgodzić (i czy byłoby to zadowalające dla mnie określenie), lecz rzeczywiście zdarza mi się zmagać z trudnościami, które zapewne spotykają niejednego blogera. Dzisiaj był to brak pomysłu, inspiracji na kolejny artykuł. I tak powstał temat niniejszego wpisu – granice dozwolonej inspiracji, oczywiście w świetle prawa autorskiego. Jest to kwestia istotna również dla tych, którzy na brak weny nie cierpią, lecz zdarza im się czerpać ją wprost z cudzej twórczości.Upraszczając (ponieważ nie wymienię m.in. utworu współautorskiego i utworu z zapożyczeniami tj. korzystającego z tzw. prawa cytatu), w prawie autorskim można spotkać się z podziałem utworów na:1. w pełni samoistne,2. samoistne inspirowane3. oraz niesamoistne, czyli zależne.Potoczne rozumienie pojęcia „inspiracja” jest bardzo szerokie, według niektórych - niezdefiniowane, zaś polskie prawo autorskie na pewno nie eksplikuje tej kwestii. Wielu się ze mną zapewne zgodzi, iż taki zabieg jest uzasadniony, niewskazane (i przypuszczalnie skazane na porażkę) byłoby bowiem ustawowe określenie związku prawnego pomiędzy np. muzyką zainspirowaną obrazem. Dlatego regulacja utworów inspirowanych cudzym dziełem w ustawie z dnia 4 lutego 1994 r. - prawo autorskie i prawach pokrewnych (dalej: pr.aut.) jest nader lakoniczna, mianowicie art. 2 ust. 4 pr.aut. stwierdza tylko, iż za opracowanie nie uważa się utworu, który powstał w wyniku inspiracji cudzym utworem. A więc ustawodawca niejako pozostawił praktykom i teoretykom prawa zadanie określenia granic dozwolonej inspiracji, w ramach których nowo powstałe dzieło jest utworem samoistnym.Czytając przytoczony przepis, zastanawiasz się prawdopodobnie, czym jest owo opracowanie. Przepis powołuje się tu na inny ustęp tego artykułu, w myśl którego opracowanie cudzego utworu, to w szczególności tłumaczenie, przeróbka, adaptacja, które stanowi przedmiot prawa autorskiego bez uszczerbku dla prawa do utworu pierwotnego – jest tzw. utworem zależnym, niesamoistnym (art. 2 ust. 1 pr.aut.). Na ogół opracowania definiuje się jako dzieła recypujące z innego utworu treść (a zazwyczaj częściowo i formę) i służące do rozszerzenia form komunikowania treści dzieła pierwotnego poza jego formą macierzystą (sygn. I ACa 543/13). Od razu zaznaczę - tak jak w przypadku dzieł inspirowanych, przesłanka twórczości odgrywa tu zasadniczą rolę, zarówno utwór zależny, jak i inspirowany musi nosić piętno osobistej twórczości opracowującego. Rutynowe, wymagające tylko umiejętności technicznych prace nie stanowią opracowania. Toteż utworem zależnym nie będzie np. tłumaczenie instrukcji obsługi cepa.Zaznaczenia jednak wymaga, iż prawo autorskie zależne powstać może wówczas, gdy istnieje uprzednio - i równolegle - autorskie prawo "pierwotne" do utworu, którego twórczego opracowania dokonała osoba powołująca się na przysługujące jej prawo zależne. Brak prawa pierwotnego, czy to z uwagi na niewykazywanie przez opracowane elementy istotnych cech utworu, czy to z uwagi na wyłączenie ochrony prawa autorskiego z mocy art. 4 pr.aut., sprawia, że to właśnie nowo powstały utwór jest utworem pierwotnym samoistnym. Przy czym niemniej istotna uwaga - rozporządzanie i korzystanie z opracowania zależy od zezwolenia twórcy utworu pierwotnego (tzw. prawo zależne). A więc jeżeli pragniesz przerobić cudzy artykuł o motywie hamletycznym w Kordianie na dialog pomiędzy dwojgiem tych bohaterów, autor artykułu z którego chcesz skorzystać ma pełne prawo odmówić zgody na wykorzystanie jego twórczości w Twoim dziele, jak i może zażądać stosownego wynagrodzenia czy wskazania akceptowalnej formy końcowego efektu opracowania.Kluczową zatem kwestią w perspektywie naruszenia praw autorskich twórcy utworu, na którym „bazujemy” jest ustalenie, czy nowo powstałe dzieło jest utworem inspirowanym czy też z utworem zależnym.Utwór inspirowany stanowi utwór samoistny i w żaden sposób nie narusza praw autorskich twórcy dzieła inspirującego. Wynika to z podstawowego faktu, iż utwór taki nie przejmuje twórczych elementów z dzieła (dzieł) innego autora. Innymi słowy: uważa się, iż dopuszczalne jest przejęcie z cudzego dzieła elementów nietwórczych i nieoryginalnych wynikających np. wyłącznie z kunsztu czy zasad rzemiosła. Inspiracja jest zatem w pełni dopuszczalna i niezależna od zgody twórcy dzieła inspirującego (sygn. I ACa 1083/11). Problematyczność pojawia się, gdy autor nowego dzieła posługuje się twórczymi elementami cudzego utworu, gdyż granica pomiędzy inspirowaniem się, a dokonywaniem przeróbki (opracowania) jest w takim przypadku niepewna. Dlatego warto zasugerować się tu niezwykle inspirującym orzecznictwem (które zresztą posiłkuje się dorobkiem doktryny), w którym wskazuje się, iż o samoistnych charakterze dzieła inspirowanego decydują jego własne indywidualne elementy (ale nie te przejęte), zaś obca twórczość jest zauważalna, ale ma ona znaczenie drugoplanowe. Nawiązując do poprzedniego porządku ustawowego należy stwierdzić, iż jeżeli twórczość autora została pobudzona przez cudze dzieło, ale nie przejmuje on do swego utworu ani treści, ani formy dzieła cudzego, to mamy do czynienie z twórczością samoistną (przed nowelizacją pr.aut. stanowiło, iż za opracowanie nie uważa się utworów, które mają cechy samodzielnej twórczości, chociaż podnietę do nich dał utwór cudzy). Kontynuując hamletyzowanie (i aby jeszcze bardziej zawikłać temat), „wykorzystanie cudzego pomysłu, a nawet imion z innego utworu, przy oryginalnej treści nowego dzieła nie stanowi jeszcze opracowania cudzego utworu, ale własny oryginalny utwór” (sygn. I ACr 620/95).Konkluzja jest nader oczywista – precyzyjne, uniwersalne granice dozwolonej inspiracji nie istnieją. O ile oczywiście możemy mówić w ogóle o dopuszczalności inspiracji, chociażby w kontekście utworu o niedużym poziomie twórczości (np. antologie) albo takim jak przeniesienie Czarnego kwadratu na białym tle Kazimierza Malewicza na deski teatru. Prawdopodobnie niniejszy artykuł do niczego Cię nie zainspirował, ale jeżeli pragniesz na jego podstawie stworzyć utwór zależny, chętnie udzielę zezwolenia :)

A photo by Vladimir Kudinov. unsplash.com/photos/KBX9XHk266s
Własność Intelektualna i Prace B+R

Czy Google sfotografowało tę modelkę? - o legalnym zamieszczaniu zdjęć na blogu

Internet to takie przyjemne miejsce, gdzie ludzie wyrzekają się swoich konsumpcyjnych narowów i dzielą się wszystkim ze wszystkimi za darmo. W tej magicznej krainie, człowiek, który „w realu” zarabia na życie fotografią, tutaj żyje non profit (oczywiście nie licząc profitów ze sławy, której przysparza mu jego fotografia na jednym z najbardziej poczytnych blogów, z podpisem Źródło: Pinterest). W Internecie panuje niemal utopijna wolność i równość – tak samo można „skorzystać” z talentu Helmuta Newtona, jak Jurka z Nevady. Nie mogę wypowiadać się za fotografa, który być może życzy sobie jak najszerszego grona odbiorców albo pragnie pozostać anonimowy czy uprawiać l'art pour l'art, niemniej jedno jest pewne – „w Internecie” obowiązuje ta sama ustawa z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych, jak „w realu”.Jako że zaczęłam w nieco zgrywnym tonie, chwilę nim jeszcze podążę z wykorzystaniem ulubionych, internetowych mitów dotyczących wykorzystania fotografii znalezionych w Google Grafika bądź innych Tumblrach. Nadmienię jednak, iż w niektórych „prawniczych” legendach tkwi ziarno prawdy. Przykładowo – spotkałam się ze stanowiskiem, iż oznaczenie autorstwa i źródła fotografii czyni jej udostępnienie legalnym. Jednakże oznaczenie zdjęcia przez korzystającą z niego osobę nie jest żadną „zapobiegliwością” z jej strony - ten obowiązek istnieje niezależnie od okoliczności: czy ma ona pozwolenie na wykorzystanie fotografii czy nie, albo czy udostępnienie wiąże się z dozwolonym użytkiem, czy też nie. Autorstwo fotografii oraz prawo do oznaczenia utworu swoim nazwiskiem lub pseudonimem, to tylko niektóre aspekty autorskiego prawa osobistego, którego twórca nie może się „pozbyć”, chociażby chciał. Nawet najbardziej liberalne licencje Creative Commons zastrzegają warunek uznania autorstwa (należy odpowiednio oznaczyć autorstwo utworu).

„Skąd mam wiedzieć, kto zrobił to zdjęcie (pewnie jest niczyje)”.

Rzeczywiście, taka okoliczność wydawać by się mogła wystarczającym usprawiedliwieniem nieposiadania przez blogera zezwolenia na rozporządzanie cudzą twórczością. Jednak zależność jest prosta - umieszczanie fotografii na blogu wymaga na to zgody jej twórcy, brak zgody prowadzi do naruszenia prawa. Oczywiście istnieją ustawowe przesłanki wyłączające ten obowiązek, jednak wśród nich nie ma domniemania „bezpańskości” zdjęcia. Co więcej, art. 16 polskiego prawa autorskiego nie pozwala autorom na zrzeczenie się autorskich praw osobistych, o czym wspominałam powyżej. Faktycznie, wolno rozpowszechniać opublikowane utwory plastyczne i fotograficzne, o ile nawiązanie porozumienia z twórcą celem uzyskania jego zezwolenia napotyka trudne do przezwyciężenia przeszkody – jednak ustawa dopuszcza ten wyjątek w ramach tworzenia encyklopedii i atlasów, nie zaś blogów.

„Fotograf wrzucając swoje zdjęcie do neta, godzi się na to, iż staje się ono dobrem publicznym”.

Uściślijmy – w polskim prawie autorskim nie funkcjonuje taka instytucja jak „dobro publiczne”. Chociaż może być ono mylnie kojarzone z tzw. domeną publiczną (która również nie jest ustawowym pojęciem i nie jest prawnie regulowana). Należy uznać, iż udostępnienie przez fotografa zdjęcia w jednym miejscu w Internecie (np. w portfolio na stronie internetowej swojej agencji) nie jest równoznaczne z udzieleniem przez niego zgody (nawet w sposób dorozumiany) na jego publikację w całej sieci. Podkreślenia również wymaga, iż brak noty copyright ©, także nie stanowi o braku prawa autorskiego do utworu, a tym bardziej, że autor się go „wyrzekł”.Z innymi naszymi odpowiedziami na mity dotyczące prawa autorskiego, możesz zapoznać się tutaj (wywiad z Aleksandrą i Paulą). Po tym nieco trywialnym fragmencie, chciałabym poruszyć kwestię jednej z instytucji dozwolonego użytku, którą zdaje się najczęściej być „usprawiedliwiane” wykorzystanie cudzej twórczości bez wiedzy i zgody twórcy (nie wspominając już o wynagrodzeniu). Mowa tu o tzw. prawie cytatu. Zacząć należy od powołania przepisu, który reguluje owo prawo, mianowicie art. 29 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych, stwierdza, iż wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości.Podstawową kwestią jest sprecyzowanie, spełnienie jakich przesłanek wskazanych w wyżej cytowanym art. 29, uwalnia „cytującego” od odpowiedzialności (karnej i cywilnej) wynikającej z ochrony prawnoautorskiej. Najistotniejsza jest konieczność wykorzystania cytatu we własnym utworze. Nie wystarczy wykazanie, iż zastosowanie cytatu było uzasadnione recenzją czy nauczaniem, jeżeli wykorzystujący daną fotografię ograniczył się jedynie do jego przywołania, bez własnego, twórczego wkładu. Zaimportowany utwór (cytat) musi stanowić część nowego, oryginalnego utworu. Przytoczenie cudzego obrazu jest dozwolone, jeżeli następuje w celu określonym w art. 29, przy czym przytaczany utwór musi pozostawać w takiej proporcji do wkładu twórczości własnej, aby nie było wątpliwości co do tego, że powstało własne dzieło.Następną istotną kwestią w tzw. prawie cytatu jest to, iż w art. 29, nie chodzi o rozmiar przytaczanego we własnym dziele utworu, lecz o ich korelacje i funkcję cytatu. W pewnych przypadkach uzasadnione może być nawet przytoczenie cudzego utworu w całości, jeżeli następuje to w celu:

  1. wyjaśniania,
  2. analizy krytycznej,
  3. nauczania
  4. lub uzasadnione jest prawami gatunku twórczości (tj. parodia czy kolaż).

A więc przepis wymaga by cytowany utwór pełnił względem własnej twórczości ustawowo określoną rolę. Niniejsze wyliczenie funkcjonalnych zależności pomiędzy tworem blogera a cytowanym obrazem, eliminuje, przykładowo, skorzystanie z fotografii w celu zilustrowania lub przyozdobienia wpisu. Ponadto, jeżeli mowa o cytacie plastycznym, którym posługują się takie gatunki twórczości jak np. kolaż, to trzeba zwrócić uwagę, że powstające w ramach takiego gatunku utwory, aby mogły być uznane za samodzielne, muszą na tyle zmieniać sens i sytuację przejmowanego utworu, by było wiadomo, że przedstawiają własne spojrzenie na problematykę zawartą w utworze inspirującym i nie są zwykłym naśladownictwem. Tylko wtedy przejęcie cudzej twórczości nie wymaga zgody twórcy.Wielu fotografów docenia, iż osoba zainteresowana rozpowszechnieniem jego twórczości zwraca się o zgodę na udostępnienie i często, szczególnie w przypadku blogów niekomercyjnych, takiego pozwolenia bez problemu udziela. Creative Commons również jest tu nieocenionym źródłem wszelakiej twórczości, przy czym wyszukiwarka http://search.creativecommons.org/ znacznie usprawnia legalną aktywność blogera. Również sama wyszukiwarka grafiki Google umożliwia łatwe odnalezienie dzieła udostępnianego na wolnej licencji – wystarczy odpowiednia opcja w Zaawansowane wyszukiwanie grafiki.Podsumowując pozwolę sobie uprościć problematykę udostępniania cudzej twórczości - umieszczenie na blogu fotografii bez zgody jej twórcy stanowi naruszenie prawa autorskiego. Spekulowanie w kwestii legalnego rozpowszechnienia twórczości bez pozwolenia autora powinno następować po wyczerpaniu wszelakich środków na uzyskanie takiej zgody. Wyjątkiem będzie sytuacja, gdy określona fotografia nigdy nie była objęta ochroną prawnoautorską (przykładowo nie jest to zdjęcie twórcze) lub prawa do niej wygasły (upłynęło 70 lat od daty śmierci twórcy zdjęcia). Pamiętajmy również, iż można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku pod warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz źródła. Można domniemywać, iż nie byłoby problemu z obrazami, których „autorem” jest Google, gdyby w łańcuszku udostępniania zdjęcia, nie pojawiła się osoba, która nie podała autorstwa dzieła.Więcej o prawnych aspetkach blogowania:

uZYSV4nuQeyq64azfVIn_15130980706_64134efc6e_o
Własność Intelektualna i Prace B+R

FAQ – umowy licencyjne

Z racji profilu działalności lawmore bardzo często dostajemy powtarzające się pytania dotyczące podstawowych instytucji prawa autorskiego. Pierwsze miejsce w naszym top 10 zajmują umowy licencyjne, które bardzo często mylone są z umowami przenoszącymi majątkowe prawa autorskie. Gwoli ścisłości- nie, nie są to tożsame umowy ☺Licencja to umowa, w której podmiot praw autorskich (licencjodawca) upoważnia użytkownika (licencjobiorcę) do korzystania z utworu na poszczególnych polach eksploatacji i na konkretnych zasadach. Najistotniejsze jest, iż autor nie wyzbywa się w tym przypadku autorskich praw majątkowych. Co powinno się znaleźć w umowie licencyjnej?

  1. Strony umowy, co wydaje się być oczywistym elementem każdej umowy. W przypadku umowy licencyjnej stronami są licencjodawca i licencjobiorca.
  2. Czas trwania umowy: umowa może być zawarta na czas oznaczony lub nieoznaczony
  3. Wskazanie, czy umowa jest odpłatna czy nieodpłatna
  4. Zakres terytorialny licencji
  5. Wskazanie, czy można korzystać z utworu w sposób ograniczony czy nieograniczony
  6. Pola eksploatacji: inaczej sposoby korzystania z utworu- należy obowiązkowo wymienić wszystkie, gdyż inaczej domniemywa się, że te które nie zostały wymienione nie są objęte licencją !

Jeśli chodzi o formę umowy, to wymóg formy pisemnej (pod rygorem nieważności) dotyczy tylko licencji wyłącznej. Choć wydaje mi się, że nie muszę przekonywać nikogo, co do tego, że każdą umowę należy mieć spisaną.Co jednak się dzieje, gdy pisząc samodzielnie umowę zapominamy o którymś z wyżej wymienionych punktów? W ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych (dalej: PrAut) uregulowano niektóre tego typu kwestie, między innymi:

  1. Jeśli nie wskazano w umowie czasu, na jaki licencja została udzielona, to przyjmuje się, że udzielono jej na 5 lat
  2. Jeśli nie wskazano zakresu terytorialnego licencji, to ustawa ogranicza go do terytorium Polski
  3. Jeśli nie wskazano, czy licencja jest wyłączna czy niewyłączna, to zgodnie z ustawą uważa się ją za niewyłączną
  4. Jeżeli nie wskazano, że udzielenie licencji nastąpiło nieodpłatnie, to twórcy przysługuje prawo do wynagrodzenia. Wysokość wynagrodzenia określa się z uwzględnieniem zakresu udzielonego prawa oraz korzyści wynikających z korzystania z utworu. W przypadku rażącej dysproporcji między wynagrodzeniem twórcy, a korzyściami licencjobiorcy , twórca może żądać stosownego podwyższenia wynagrodzenia przez sąd.
  5. Jeżeli umowa nie stanowi inaczej, to twórcy przysługuje odrębne wynagrodzenie za korzystanie z utworu na każdym odrębnym polu eksploatacji.

Zgodnie z art. 67 ust.2 PrAut rozróżnia się umowy licencyjne wyłączne i niewyłączne. W praktyce, najczęściej w obrocie występują licencje niewyłączne, czyli takie, których konstrukcja opiera się na założeniu, iż mimo udzielenia przez licencjodawcę licencji, może on w dalszym ciągu samodzielnie korzystać z utworu i udzielać kolejnych licencji nowym licencjobiorcom na tym samym polu eksploatacji, co licencja pierwotna. Umowa licencji niewyłącznej może być zawarta w formie dowolnej, nawet w formie ustnej. Z kolei licencja wyłączna może być zawarta wyłącznie w formie pisemnej, pod rygorem nieważności.Zobowiązuje ona twórcę utworu do nieudzielania innym osobom niż licencjobiorca prawa do korzystania z utworu na polu eksploatacji, o którym mowa w umowie licencyjnej, a dodatkowo licencjodawca zobowiązany jest do niekorzystania z utworu w zakresie udzielonej przez niego licencji wyłącznej.Na zakończenie warto wspomnieć jeszcze o sublicencji, czyli tzw. „specyficznej licencji”. Sublicencja stanowi upoważnienie do korzystania z utworu, którego udziela nie twórca utworu (licencjodawca), a licencjobiorca. Zakres przedmiotowy sublicencji może być mniejszy, a co najwyżej równy zakresowi umowy licencji, ale nigdy nie może być szerszy od umowy licencji! Sublicencja wygasa najpóźniej w momencie wygaśnięcia umowy licencyjnej, z którą jest powiązana. Należy pamiętać, iż aby w ogóle mówić o sublicencji, to musi być ona wyraźnie dozwolona w samej umowie licencyjnej, ponieważ w polskim prawie nie istnieje domniemanie istnienia sublicencji.

prawo autorskie
Własność Intelektualna i Prace B+R

Praw(i)e blogowanie - ciąg dalszy, czyli czy tytuł tego artykułu jest utworem ?

Zgodnie z zapowiedzią  kontynuujemy temat prawnoautorskich aspektów prowadzenia bloga. Jednak, nieco przekornie, dzisiejszy artykuł nie będzie o tym, co najbardziej interesuje zapewne każdego blogera, czyli legalne wykorzystywanie zdjęć na blogu.  Postanowiłam rozwijać niniejszy cykl artykułów od samej góry (albo tego, co zazwyczaj się tam znajduje), czyli od nazwy bloga oraz jej zwyczajowej oprawy graficznej tj. logo.Nie powinno nikogo zdziwić, iż kwestia, czy nazwa/tytuł korzysta z ochrony prawnoautorskiej, nie została bezspornie rozstrzygnięta w doktrynie ani w orzecznictwie. Część przedstawicieli myśli prawniczej absolutnie nie dopuszcza takiej możliwości, uznając, iż tytuł nie może stanowić sam w sobie utworu jako przedmiotu prawa autorskiego, i to bez względu na zawarty w nim twórczy i intelektualny wkład. Inni natomiast są zdania, że obecnie obowiązujące prawo autorskie nie pozwala na jednoznaczne rozwiązanie tego zagadnienia. W argumentacji przemawiającej za brakiem ochrony prawnoautorskiej nazwy czy tytułu pojawiają się takie zarzuty jak te, że tytuł tylko identyfikuje utwór albo stanowiąc jego element, podlega tylko ochronie jako niewielki fragment utworu.

Co jednak w sytuacji, gdy nazwa (tytuł) jest w pełni samodzielna, funkcjonuje jako pewien samoistny byt? Oceniając zagadnienie z perspektywy definicji utworu zawartej w art. 1 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. - o prawie autorskim i prawach pokrewnych (dalej: upapp), niedopuszczalność ochrony prawnoautorskiej nazwy (tytułu) nie wydaje się być taka pewna. Na podstawie ustawowej definicji stwierdzamy, iż utwór musi posiadać określone cechy: być rezultatem pracy człowieka, stanowić uzewnętrzniony rezultat działania o charakterze twórczym oraz posiadać indywidualny charakter. Można pomyśleć, iż jest to równie dobra definicja niejednego tytułu. Pozostałe argumenty, takie jak ten, iż objęcie ochroną prawnoautorską dowolnego przejawu twórczości jest niezależne od jego rozmiaru czy postaci, również przemawiają za dopuszczeniem nazwy (tytułu) jako przedmiotu regulowanego ustawą o prawie autorskim. Opinię tą można sprecyzować o jedno z orzeczeń Sądu Najwyższego, w którym stwierdził on, iż nazwa (w braku odmiennej umowy w tym względzie) stanowi dobro osobiste wszystkich jego członków, chyba że bądź wiąże się ona treściowo z jednym tylko lub z niektórymi z nich, bądź chodzi o zespół utworzony, nazwany i kierowany przez jednego z członków w sposób tak wyraźny i oczywisty, iż uchodzi za nazwę „należącą” do tej osoby. A więc można stwierdzić, iż tytuł bloga korzysta z ochrony przewidzianej przez ustawę o prawie autorskim, jeżeli  wyczerpuje cechy utworu.

Nawiązując do podobnej branży, w literaturze przedmiotu wskazuje się, iż bez wątpienia takimi tytułami na polskim rynku wydawniczym są np. Uważam Rze czy Exklusiv. Przy czym powtórzenia wymaga, iż takich wątpliwości nie nastręczają nazwy banalne, pozbawione oryginalności jak np. blog nazywający się „Moje przemyślenia” albo „Blog o prawie autorskim”. Tak samo pojedyncze, typowe słowa codziennego użytku, jak np. Apple, nie podlegają ochronie w ramach prawa autorskiego (ale mogą być chronione już jako zastrzeżone znaki towarowe).Przeczytawszy powyższe stwierdzasz, iż w świetle ustawy o pawie autorskim możesz spokojnie założyć bloga „Make life easier”, ponieważ nie jest to szczególnie twórcza nazwa. Tutaj jednak pojawia się inne zagadnienie - otóż konkretne przedstawienie graficzne tytułu, czyli tzw. logo, samoistnie korzysta z ochrony prawnoautorskiej, stanowiąc odrębne dzieło plastyczne. Oznacza to, iż w takim przypadku już nie treść nazwy (tytułu), lecz jej wizualizacja jako ciąg znaków (np. korzystająca z oryginalnego kroju czcionki bądź połączenia liter z ciekawą grafiką) jest na tyle twórcza, że w tym aspekcie spełnia cechy utworu.W tym momencie chciałabym skłonić blogerów, którzy korzystali z pomocy osoby trzeciej przy tworzeniu swojego logo, do chwili refleksji nad tym, komu przysługuje do niego majątkowe prawo autorskie. Być może, wcale nie jest Wasze. Upraszczając, jeżeli nie istnieje pisemna umowa między blogerem a np. grafikiem o stworzenie logo, to z zasady funkcjonuje tzw. domniemanie licencji. Zgodnie z art. 65 upapp, w braku wyraźnego postanowienia o przeniesieniu prawa, uważa się, że twórca udzielił licencji. Co więcej, grafik taki może wówczas zażądać od blogera, w zależności od sytuacji, niebagatelnej zapłaty za korzystanie z logo, ponieważ, w myśl z art. 45 upapp, jeżeli umowa nie stanowi inaczej, twórcy przysługuje odrębne wynagrodzenie za korzystanie z utworu na każdym odrębnym polu eksploatacji.

raportowanie
Własność Intelektualna i Prace B+R

(nie)legalne blogowanie

O problematyce związanej z ochroną prawnoautorską kontentu bloga wspomniałam już przy okazji artykułu dotyczącego prawa autorskiego do przepisu kulinarnego. Jednak ostatnie wydarzenia, choć „szczęśliwie” zakończone (patrz: sprawa jestem.mobi i migomedia) nakłoniły mnie, aby rozwinąć wątek prawnych aspektów blogowania. Wiadomy jest fakt, iż zagadnienie to jest tematem-rzeką, dlatego właściwie w tytule powinien znajdować się „zarys” albo „wybiórczy zestaw”, jednakże po namyśle postanowiłam  po prostu zapowiedzieć, że ciąg dalszy (a właściwie uzupełnienie) nastąpi. Na wstępie oczywistość - nie każdy wpis na blogu musi być objęty monopolem prawnoautorskim (choć uważam, że jest to swoisty wyjątek od reguły). Odnosząc się do złożonej kwestii cech utworu jako przedmiotu prawa autorskiego, należy przypomnieć, że przejawem działalności twórczej jest, będący wynikiem samodzielnego wysiłku autora, rezultat różniący się od innych rezultatów analogicznego działania (w uproszczeniu - mający atrybut "nowości").

Niekwestionowany jest tu związek z pojęciem oryginalności, a "oryginalny" to tyle, co samoistny, autentyczny, niebędący powtórzeniem. Indywidualny charakter dzieła wyraża się w tym, że odbiega ono od innych przejawów podobnego działania w sposób świadczący o jego swoistości i niepowtarzalności (tak w: wyrok Sądu Najwyższego z dnia 30 czerwca 2005 r. sygn. akt IV CK 763/04). O ile jednak konkretny wpis może nie stanowić utworu w rozumieniu ustawowym, to ochrona prawnoautorska może już obejmować blog jako wielopłaszczyznową całość – jego strukturę, formę – także jako utwór zbiorowy, zgodnie z art. 11 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (dalej: upapp).Kolejna oczywistość - zasadą korzystania z materiału, spełniającego cechy utworu, jest uzyskanie licencji na jego rozpowszechnianie lub uzyskanie zgody na rozpowszechnianie kontentu bloga od jego autora (chyba, że autor komponuje go np. na zlecenie osoby trzeciej lub w ramach stosunku pracy, wówczas majątkowe prawa autorskie niekoniecznie muszą mu przysługiwać), chyba że takie korzystanie jest możliwe na podstawie przepisów o dozwolonym użytku publicznego, o czym poniżej. Nie będę poruszać kwestii korzystania z kontentu bloga w ramach dozwolonego użytku osobistego opisanego w art. 23 upapp, ponieważ nie wydaje się ona być choćby minimalnie sporna w świetle problematyki legalnego prowadzenia bloga. Dozwolonym użytkiem publicznym jest tzw. prawo przedruku. Niejednokrotnie zauważyłam, iż jest ono nagminnie nadużywane, bądź używane w sytuacjach skrajnie odbiegających od spełnienia ustawowych przesłanek. Po pierwsze, według art. 25 upapp (będący podstawową regulacją prawa przedruku), wolno rozpowszechniać tylko kontent, którego rodzaj został wyróżniony w tym przepisie (są to m.in. sprawozdania o aktualnych wydarzeniach, aktualne wypowiedzi i fotografie reporterskie), zaś aktualnych artykułów na tematy polityczne, gospodarcze lub religijne, w ogóle nie można umieścić na swoim blogu, jeżeli zostało wyraźnie zastrzeżone, że ich dalsze rozpowszechnianie jest zabronione. Poza tym możesz umieścić na swoim blogu krótkie wyciągi ze sprawozdań i  niektórych artykułów, krótkie streszczenia rozpowszechnionych utworów albo mowy wygłoszone na publicznych zebraniach. Po drugie, takie użycie kontentu jest możliwe jedynie w celach informacyjnych w prasie, radiu i telewizji (czy możesz mianować tak swój blog?). Po trzecie, za korzystanie z niektórych z tych utworów, twórcy przysługuje prawo do wynagrodzenia.

W kontekście powyższego, wspomnę jedynie o prostej informacji prasowej, niepodlegającej ochronie prawa autorskiego. Uważa się za nią taki materiał, który pozbawiony jest cech indywidualnej twórczości, np. programy telewizyjne, teatralne i kinowe, notowania giełdowe, informacje o wypadkach, komunikaty o pogodzie, proste ogłoszenia i wiadomości, sondażowe wypowiedzi czytelników, słuchaczy lub widzów. Jednak uwaga - z zastrzeżeniem ochrony sposobu wyrażenia, w tym w szczególności ochrony układu graficznego (mam tu również na myśli tak chętnie „szerowane” infografiki).Zauważyłam jednak, że blogerzy, którzy dopuszczają się powielania kontentu z innego bloga, nie czynią tego tak jawnie i otwarcie. Zazwyczaj modyfikują mniej lub bardziej wnikliwie utwór, uzupełniają o swoje odkrywcze myśli, tworzą nowe przykłady. I tak, rzeczywiście są twórcami swego utworu w rozumieniu upapp i przysługują im wszelkie ustawowo przewidziane do niego prawa. Jednakże przede wszystkim są twórcami utworu zależnego, a z pierwszą ingerencją w cudzy tekst, grafikę czy inny materiał, i jego rozporządzeniem (skorzystaniem) bez zezwolenia  uprawnionego do pierwotnego utworu, dopuścili się naruszenia prawa autorskiego, za co przewidziana jest odpowiedzialność zarówno cywilna, jak i karna.Konkretyzując, opracowaniem dzieła jest utwór powstały w wyniku adaptacji, tłumaczenia lub innej przeróbki. Przypomnienia również wymaga, iż opracowanie, jak i utwór powstały z inspiracji cudzym materiałem, wymaga podania przypisu zawierającego tytuł utworu pierwotnego, imię i nazwisko (pseudonim) jego autora oraz źródło.Kolejnym przykładem notorycznego nadużywania dozwolonego użytku publicznego jest tzw. prawo cytatu. Ustawowo cytat oznacza urywek rozpowszechnionego utworu lub rozpowszechniony drobny utwór w całości przytoczony w innym utworze stanowiącym po pierwsze, samoistną całość, po drugie, w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości, z podaniem imienia i nazwiska (pseudonimu) twórcy oraz źródła.

Dlatego jeżeli korzystasz na swoim blogu np. ze screenshota z filmu w celu wzbogacenia nim swojej recenzji, nawet ta okoliczność nie uprawnia Cię do umieszczenia fotosa w tekście. Rzeczywiście recenzja jest analizą krytyczną o której wspomina prawo cytatu, jednakże utworem podlegającym opisowi jest film jako całość, nie zaś konkretny screenshot. W takiej sytuacji podstawą cytatu w formie fotosa jest tylko uatrakcyjnienie artykułu, w przeciwnym razie autor musiałby poddać analizie ten właśnie screenshot. Kolejny przykład – kolaże tworzone przez tzw. szafiarki. Bezspornie kolaż stanowi formę artystyczną, która podlega pod „prawa gatunku twórczości” w ramach prawa cytatu. Jednakże kolaż musi być samoistnym utworem, co oznacza, iż posiada on istotny wkład twórczy autora polegający na odpowiednim zestawieniu lub opatrzeniu odautorskimi, oryginalnymi elementami takich cytatów. Nie jestem wierną obserwatorką blogów szafiarskich,  z kolaży które jednak zarejestrowałam, żaden nie przejawiał twórczego zestawienia cytowanych utworów. Jednym zdaniem - cytatem może być jedynie osadzenie fragmentu we własnym, w pełni twórczym utworze. Wskazuje się również iż cytat w rozpowszechnionym utworze nie może zastępować potrzeby zapoznania się z oryginalnym dziełem (użycie opcji tworzenia kolażu w edytorze zdjęć z wykorzystaniem fotografii znalezionych na stornie internetowej amerykańskiego Vogue'a niekoniecznie spełnia te przesłanki) .Pamiętaj, prawo autorskie chroni tylko wyrażenie - kombinację słów i strukturę, które wyrażają rzeczowe treści - nie myśl w nich zawartą. Przysługuje Ci „wolność” kopiowania faktów i pomysłów. Jeżeli spodobał Ci się cudzy materiał na blogu, możesz wykorzystać ideę w nim zawartą. Inspiracja w żadnym wypadku nie jest ograniczona prawami autorskimi. Dlatego, jeżeli wzorujesz się na czyimś utworze, wykorzystaj tą możliwość zamiast dostarczać kolejną kalkę za pomocą  Ctrl+C Ctrl+V. Powodzenia.

Przeczytaj też : Co ma Lana Del Rey do polskiego prawa autorskiego?

technologia
Nowe Technologie i Branża IT
Własność Intelektualna i Prace B+R

Komu przysługują prawa autorskie do gry komputerowej?

Gry komputerowe stanowią coraz bardziej istotną gałąź światowej gospodarki. Skalę tego zjawiska obrazują m.in. tegoroczne targi Gamescom, które odbyły się w Kolonii pod koniec sierpnia. Przyciągnęły one rekordową liczbę 635 wystawców z 40 krajów oraz 340 000 odwiedzających z 88 różnych krajów. W Polsce takie wydarzenia nie przyciągają jeszcze aż tak pokaźnej grupy ludzi, ale z roku na rok jest coraz lepiej. Nie bez powodu interesuję się akurat tą tematyką - w przyszłym roku odbędzie się pierwszy duży konwent gamingowy w Warszawie (Warsaw Gaming Days), który współorganizuję. Wskazane dane świadczą, że branża gamingowa rozwija się prężnie (również w Polsce) i potrzebuje coraz większego wsparcia, również prawnego. Przy pracy nad WGD zaczęłam się zastanawiać jak wygląda sytuacja gier komputerowych z prawnego punktu widzenia.Otóż, gry komputerowe są traktowane przez polskie prawo raczej po macoszemu, również orzecznictwo i doktryna nazbyt nie rozstrzyga ich ochrony prawnoatorskiej. Status prawny gier komputerowych wciąż nie jest precyzyjnie określony i budzi wiele wątpliwości. W niniejszym artykule postaram się nieco rozjaśnić jedną z problematycznych kwestii, mianowicie własność gier komputerowych i odpowiedzieć na pytanie: jakiemu podmiotowi przysługują prawa autorskie do gry komputerowej?Powszechnie, z prawnego punktu widzenia, wyróżnia się kilka teorii dotyczących kwalifikacji gier komputerowych, z czego w swoim artykule skupię się na dwóch, subiektywnie wybranych, mianowicie: kwalifikacji gry komputerowej jako dzieła zbiorowego i kwalifikacji gry komputerowej jako utworu współautorskiego (za którą optuję).Zacznę od teorii kwalifikacji gry komputerowej jako dzieła zbiorowego. W moim przekonaniu jest ona nieprawidłowa. Dlaczego? Przede wszystkim ze względu na więź tworzących ją elementów. Gra komputerowa składa się z co najmniej dwóch utworów pochodzących od różnych twórców, ale poszczególne elementy nie są zwykłym zestawieniem samodzielnych części składowych - a tak właśnie by było gdybyśmy rozpatrywali grę komputerową jako dzieło zbiorowe. Gra komputerowa zawsze jest odbierana jako całość i stanowi dzieło odmienne jakościowo od jej poszczególnych elementów, w związku z czym wymaga od twórców porozumienia, co do ostatecznego jej kształtu. W przypadku dzieła zbiorowego wymagana jest wyłącznie zgoda twórców na włączenie ich utworów w skład dzieła zbiorowego, którego efektu końcowego de facto nie muszą nawet znać. Co więcej, twórcy dzieła zbiorowego nie mają nawet zazwyczaj jednolitej wizji końcowej postaci tego dzieła. Wizja ta jest z kolei nieodłącznym elementem w procesie tworzenia gry komputerowej. Ponadto, elementy utworu zbiorowego są realizowane na podstawie oddzielnych zamówień w celu włączenia ich do całości dzieła, ale nie zespolenia.Zatem w jaki sposób zakwalifikować grę komputerową? W moim przekonaniu większość gier komputerowych (pomijając te tworzone przez jedną osobę) to utwory współautorskie. Działania twórców gier są niekiedy tak silnie ze sobą skorelowane, że problemem jest wyodrębnienie ich indywidualnych wkładów twórczych. Konsekwencją takiego stanowiska jest przyjęcie, że wkład twórczy rozumiany jako odrębna i samoistna część jest niczym innym jak sztuczną konstrukcją, gdyż najważniejsza jest jego rozpoznawalność w samym dziele, a nie zdolność do samodzielnej, ekonomicznej i artystycznej eksploatacji wkładu.Konsekwencją zakwalifikowania gry komputerowej jako utworu współautorskiego jest konieczność ustalenia osób, które mogą zostać uznane za współtwórców. Nie jest to proste , głównie ze względu na częste wykorzystywanie w grach komputerowych elementów, które istniały już wcześniej (np. w formie analogowej i zostały poddane digitalizacji), jak i sam dynamizm rozwoju rynku gier komputerowych. W związku z powyższymi, niemożliwym jest ustalenie zamkniętego katalogu współtwórców gry komputerowej.Zacznijmy od podstaw i wyjaśnijmy, kim jest w świetle obowiązujących przepisów twórca. Najprościej ujmując: twórcą jest osoba, która stworzyła utwór i której działania w procesie tworzenia można określić jako „twórcze przyczynienie się do powstania utworu”. Z kolei, dla wskazania współtwórcy gry istotnym jest wskazanie zależności między jego wkładem, a finalnym kształtem gry. Współtwórcą może być więc osoba, która ma wpływ na ostateczny kształt gry i która pozostaje w porozumieniu, co do jej całości.Aby ustalić kwestię twórczego wkładu osób przyczyniających się do powstawania gier komputerowych, pomocne na pewno będą przepisy dotyczące utworów audiowizualnych - głównie ze względu na podobieństwo gier komputerowych do dzieł filmowych. W art. 69 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (dalej: PrAut). wskazany został katalog osób, które mogą zostać uznane za współtwórców dzieł audiowizualnych, są to m.in.: reżyser, twórca scenariusza czy operator obrazu. Wśród osób uczestniczących w przygotowaniu gry, dodatkowo mogą się znaleźć również osoby, które bezspornie mają wpływ na ostateczny kształt gry, ale ich wkład będzie miał raczej charakter pomocniczy, organizacyjny czy techniczny (w żadnym wypadku nie będzie on twórczy). Do grona tych osób można zaliczyć, m.in. kierownika produkcji, dyrektorów przedsięwzięcia, a także projektantów poziomów i osoby odpowiedzialne za implementacje interfejsów. Bez wątpienia ich działania są niezbędne do stworzenia gry komputerowej, ale sam wkład ciężko już jednak określić jako twórczy.Warto również wspomnieć o statusie osób, które stworzyły konieczne elementy każdej gry komputerowej, czyli programy komputerowe Jest to kwestia względna. Część z tych osób nie zostanie w ogóle zaliczona do grona współtwórców, zwłaszcza, jeśli wykorzystane programy komputerowe stanowiły jedynie istniejące wcześniej narzędzie do tworzenia gry, a co za tym idzie - nie mieli wpływu na ostateczny kształt gry. Inaczej potraktowane zostaną osoby, które przygotowały programy komputerowe pod konkretną grę, czyli znają założenia tworzonej gry i możliwe do osiągnięcia efekty oraz sposób ich wykorzystania w grze.Bardzo ciekawie w kontekście przepisów ustawy PrAut kształtuje się sytuacja producenta gry komputerowej, bowiem nie zapewnia mu ona żadnego szczególnego statusu. Dlaczego? Ustawowe pojęcie producenta odnosi się wyłącznie do utworów zbiorowych, dzieł audiowizualnych, baz danych oraz, w przypadku praw pokrewnych, do wideogramów i fotogramów. W związku z tym nie obowiązuje w niniejszym przypadku domniemanie wynikające z art. 70ust. 1 ustawy PrAut., które reguluje nabycie przez producenta na mocy umowy o stworzenie utworu albo umowy o wykorzystanie już istniejącego utworu wyłącznego prawa majątkowego do eksploatacji tych utworów w ramach utworu audiowizualnego w całości. Producent gry komputerowej – podobnie jak jej wydawca – nie nabędzie też autorskich praw majątkowych do gry komputerowej w trybie art. 11 PrAut., ponieważ gra komputerowa nie stanowi utworu zbiorowego, do którego producentowi ex lege przysługiwałyby te prawa. Producent może nabyć prawa autorskie majątkowe do gry komputerowej w sposób pochodny, w trybie art.12 ust.1 PrAut albo art. 41 PrAut na podstawie dziedziczenia albo umów o przeniesieniu autorskich praw majątkowych. Analiza ta pokazuje, jak bardzo uważnie powinny być konstruowane umowy na tworzenie gier.Podsumowując, gry komputerowe powinny być kwalifikowane jako utwory współautorskie, natomiast współtwórcą może zostać określona osoba, która jest w stanie wskazać zależność między jej wkładem w tworzenie gry, a finalnym jej kształtem, przy czym wkład ten musi nosić cechy twórcze.

raportowanie
Branża Kreatywna

Jak sprzedawać online za granice?

W dobie globalizacji, coraz więcej polskich sklepów internetowych próbuje swoich sił na rynkach zagranicznych. To bardzo dobra praktyka, świadcząca o dużej przedsiębiorczości naszych rodaków. Jednakże sprzedaż transgraniczna wiąże się z szeregiem wyzwań, począwszy od badania trendów w innych krajach i przetłumaczenia opisów produktów na język obcy, po zapoznanie się i stosowanie obowiązujących w danych krajach przepisów prawnych. W niniejszym artykule skupię się na omówieniu istotnych różnic dotyczących przepisów prawa.Jak powszechnie wiadomo, Unia Europejska dąży do pełnej unifikacji prawa określającego zawieranie umów handlowych na odległość. Jednym z dokumentów regulujących wspomniane zagadnienie, który stanowi duży krok w kierunku harmonizacji na poziomie europejskim jest Dyrektywa w sprawie praw konsumenta 2011/83/EU z dnia 25 października 2011 r. Nie zmienia to jednak faktu, że w poszczególnych państwach nadal obowiązują przepisy, które nieznacznie różnią się między sobą.

Ogólna zasada

Zacznijmy od podstawowej zasady - kierując ofertę do danego kraju, konsument musi być chroniony prawem w nim obowiązującym. Dlatego warto pamiętać, że projektując ofertę i tworząc regulamin należy dostosować je do prawa obowiązującego w wybranym kraju. Nadmienię , że co do zasady, samodzielne wybranie właściwego prawa (np. poprzez odpowiedni zapis w regulaminie) jest mimo wszystko dozwolone. Wybór ten nie może jednak prowadzić do pozbawienia konsumenta wyższego poziomu ochrony, co oznacza, że zawsze należy stosować prawo bardziej korzystne dla konsumenta.

Pojęcie konsumenta

Znajomość zakresu tego pojęcia jest istotna z punktu widzenia przedsiębiorcy, bowiem to konsumenci korzystają ze szczególnej, szerszej ochrony zapewnianej przez prawo. Definicja konsumenta w polskim ustawodawstwie jest na pewno znana dla wszystkich osób prowadzących działalność gospodarczą. W ramach przypomnienia: konsumentem w prawie polskim jest osoba fizyczna dokonująca czynności prawnej niezwiązanej bezpośrednio z jej działalnością gospodarczą lub zawodową. Podobny zakres pojęciowy obowiązuje również we Francji, Niemczech i Anglii. Jednak już w Szwajcarii konsumentem może być osoba fizyczna lub w zależności od lokalnego prawodawstwa, mała firma zawierająca niestandardowe umowy. W dalszym ciągu jest tam rozważana kwestia, czy osoby prawne mogą korzystać z ochrony zapewnianej konsumentom.

Termin dostawy

Podawanie terminu dostawy jest regulowane odmiennie w poszczególnych krajach. W Polsce należy poinformować konsumenta o terminie i sposobie dostawy najpóźniej w chwili złożenia mu propozycji zawarcia umowy. Przedsiębiorca powinien wykonać umowę zawartą na odległość najpóźniej w terminie trzydziestu dni po złożeniu przez konsumenta oświadczenia woli o zawarciu umowy, jeżeli strony nie umówiły się inaczej. We Francji maksymalny czas dostawy obowiązujący sprzedawcę musi być zawsze wskazany. W Niemczech, Anglii i Szwajcarii, jeśli termin dostawy nie został określony, można uznać, że towar zostanie dostarczony natychmiast.

Różnice w podawaniu informacji i zawieraniu umów

Kolejną istotną kwestią, o której należy pamiętać rozszerzając zasięg działania sklepu poza granice Polski jest zagadnienie dotyczące kosztów zwrotu towaru. Jak już wspomniałam, w różnych krajach obowiązują różne przepisy regulujące tę kwestię – istotne jest więc dokładne zaznajomienie się z przepisami określającymi je w poszczególnych krajach. Zgodnie z treścią dyrektywy w sprawie ochrony konsumentów, w przypadku umów zawieranych na odległość, koszty zwrotu towaru są jedynymi kosztami, które mogą być ponoszone przez konsumentów. Zarówno w ustawodawstwie polskim, austriackim i francuskim obowiązuje zasada, że można zapisać w umowie, że to konsument ponosi te koszty. Ciekawą sytuację mamy w Niemczech, bowiem można tam zapisać w umowie, że koszty zwrotu towaru są ponoszone przez konsumenta, ale jedynie w przypadku, m.in. gdy cena zwracanego towaru nie przekracza 40euro- w pozostałych przypadkach, to sprzedawca musi ponieść koszt zwrotu towaru.

Odstąpienie od umowy

Nie wystarczy przetłumaczyć regulaminu lub podać informację na temat prawa odstąpienia od umowy jednocześnie nie dostosowując ich do prawa kraju docelowego. Dyrektywa w sprawie ochrony konsumentów w przypadku umów zawieranych na odległość zapewnia każdemu państwu członkowskiemu możliwość samodzielnego stanowienia prawa w zakresie formy korzystania z prawa odstąpienia od umowy oraz jego terminu. W Polsce chęć odstąpienia od umowy należy zgłosić na piśmie. Konsumenci zamieszkali w Anglii mogą wybierać pomiędzy formą pisemną a innym trwałym nośnikiem, natomiast w Niemczech konsument odstępuje od umowy w tak zwanej formie tekstowej (np. listem) lub odsyłając towar. We Francji korzystanie z prawa odstąpienia od umowy nie wymaga żadnej specjalnej formy- teoretycznie konsument może odstąpić od wcześniej zawartej umowy sprzedaży telefonicznie. Jeśli chodzi o długość terminu, w którym można odstąpić od umowy to dyrektywa wskazuje jedynie termin minimalny wynoszący 7 dni roboczych. W związku z tym w różnych krajach terminy te kształtują się odmiennie - od 7 dni roboczych w Bułgarii, Luksemburgu, Holandii, Austrii, Hiszpanii, Anglii i na Litwie do 15 dni kalendarzowych na Malcie i w Słowenii. W Polsce termin ten wynosi 10 dni kalendarzowych. W Niemczech konsument ma 14 dni kalendarzowych na odstąpienie od umowy.

designer
Nowe Technologie i Branża IT
Startupy
Własność Intelektualna i Prace B+R

Prawo do pomysłu

Ostatnio czytałam artykuł na AntyWeb.pl o grze, w której jesteś niczym Robinson Crusoe w świecie opanowanym przez zombie, a raczej o kradzieży jej pomysłu (link: NIEZALEŻNY DEWELOPER NIE CHCIAŁ WSPÓŁPRACOWAĆ Z WYDAWCĄ, WIĘC ON SKOPIOWAŁ JEGO POMYSŁY I WYDAŁ JAKO SWÓJ PRODUKT).

Ta publikacja, w połączeniu z ostatnią sprawą naszego Klienta, w której jego kontrahent twierdzi, że należy mu się prawo autorskie do koncepcji kampanii reklamowej, „zrodził” temat na następny artykuł, mianowicie ochrona pomysłu w świetle ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (dalej: ustawa).Stałemu czytelnikowi naszego bloga zapewne nieobca jest świadomość, iż „przedmiotem prawa autorskiego jest każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci (…)”, czyli utwór. Z kolei według słownika PWN „pomysł” (używany też zamiennie z „koncepcją”) to «twórcza myśl zawierająca projekt działania, rozwiązania czegoś». Przymiotnik „twórczy” się zgadza, ale jak przedstawia się „myśl” w kontekście „ustalony w jakiejkolwiek postaci”? Myśl czy pomysł jest z reguły czymś abstrakcyjnym, nie można go pokazać w postaci materialnej. Z niniejszego wynika, iż ochrona oparta na przepisach prawa autorskiego powstaje w momencie „uzewnętrznienia”, ustalenia utworu umożliwiającego jego percepcję przez inne niż twórca osoby. Poświadcza to dodatkowo art. 1 ust. 2[1] ustawy, zgodnie z którym „ochroną objęty może być wyłącznie sposób wyrażenia; nie są objęte ochroną odkrycia, idee, procedury, metody i zasady działania oraz koncepcje matematyczne”. A więc pierwotnie, tj. w czasie, gdy utwór znajduje się tylko w świadomości autora (jest jego pomysłem, koncepcją) - brak jest podstaw do przyznawania autorsko-prawnej ochrony. Przez ustalenie (zgodnie z orzeczeniem Sądu Najwyższego z dnia 25 kwietnia 1973 r.), należy rozumieć przybranie przez utwór jakiejkolwiek postaci, chociażby nietrwałej, jednakże na tyle stabilnej, żeby cechy i treść utworu wywierały efekt artystyczny.

W doktrynie wskazuje się też, iż jeżeli ustalenie utworu może nastąpić w dowolnej postaci, to nie jest konieczne dla powstania ochrony jego „utrwalenie”, oznaczające zapisanie utworu na materialnym nośniku - wystarczy zatem samo wykonanie improwizacji muzycznej czy wygłoszenie referatu, bez potrzeby utrwalania ich na przedmiotach fizycznych (w partyturze, na taśmie magnetofonowej lub płycie). Początkiem ochrony dzieła jest uzewnętrznienie (ekspresja) będące warunkiem powstania dzieła.Dla wielu z Was jest to zła wiadomość - linia orzecznictwa w tej kwestii jest stała i dotychczas nie uległa zmianie -  nie można mówić o bezprawnym wykorzystaniu cudzego dzieła, które miałoby, polegać na zapoznaniu się z jego treścią, zwłaszcza w razie dobrowolnego udostępnienia innej osobie. Naruszenie prawa autora nie zachodzi także wówczas, gdy inna osoba, nawet wbrew woli autora, przyswaja sobie określone treści opracowanego dzieła, nie wykorzystując dzieła lub jego fragmentów w jego sensie formalno-merytorycznym.

Nie przez przypadek nasz Klient zgłosił się do nas z przedmiotową sprawą - problem ochrony pomysłu bodajże najczęściej pojawia się w działalności reklamowej. Przypuszczalnie łączy się to z dychotomicznym podziałem ról w procesie powstawania reklamy, na osobę posiadającą pomysł (idea men, pracownicy kreatywni) i osobę wykonującą pomysł. Odnośnie do takiego podziału zarysowały się w literaturze przedmiotu trzy następujące stanowiska:

  1. idea jest „niczym”, a realizacja „wszystkim”,
  2. idea jest „wszystkim”, a realizacja „niczym”,
  3. idea i realizacja współpracują ze sobą.

Nietrudno się domyślić, mając na uwadze wcześniejszy wywód, iż, w świetle przepisów ustawy, „zwycięża” pierwsze stanowisko - przedmiotem ochrony prawnoautorskiej będzie realizacja. Na potwierdzenie należy przywołać jeden z wyroków sądowych, w którym przedmiotem rozstrzygnięcia był stan faktyczny z podobnym podziałem ról – powód przedstawił pozwanej zamysł na kampanię reklamową, ponadto dość szczegółowo go naszkicował (obraz ośnieżonych gór latem itd.) i zostawił w jej biurze dokumenty obrazujące zarys plastyczny. Sąd wyraźnie jednak stwierdził, iż w przeciwieństwie do utworu stoją pomysły na kampanię reklamową. Co więcej, utworem jest dzieło w całości, a nie jego poszczególne elementy (a więc również pomysł, który bezspornie stanowi element procesu powstawania dzieła), one nie podlegają odrębnej ochronie (sygn. akt V ACa 175/12).Co więcej, w doktrynie i orzecznictwie dopuszczalna jest koncepcja twórczości paralelnej, która zakłada opracowanie i realizację niezależnie od siebie identycznego lub bardzo zbliżonego dzieła sztuki przez dwóch twórców.

Podkreślenia jednak wymaga, iż proces twórczy musi zachodzić całkowicie niezależnie, a w dziele nie pojawiają się uświadomione czy też nieuświadomione zapożyczenia. W takim wypadku nie jest plagiatem dzieło, które powstaje w wyniku zupełnie odrębnego procesu twórczego, nawet jeżeli posiada treść i formę bardzo zbliżoną do innego utworu.Zapewne niektórzy z Was, w tym gorliwi myśliciele, czują się pokrzywdzeni. Jednakże takie uregulowanie idei w ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych ma swój wyższy cel. Wyłączenie spod ochrony autorskoprawnej pomysłów miało zapobiec monopolizacji myśli człowieka, które powinny stanowić dobro publiczne, przynajmniej z punktu widzenia prawa autorskiego. Przy przyjęciu przeciwnego założenia można by się domagać ochrony każdej praktycznie formy aktywności ludzkiej, z powołaniem się na rzeczywiste czy też urojone pierwszeństwo (przyznaję, iż nie jest to moje stanowisko, ale wyciąg m.in. z orzeczeń sądowych, z którymi niezupełnie się utożsamiam). Wskazania jednak wymaga, iż mimo, że koncepcje nie podlegają w zasadzie ochronie autorskoprawnej, to nie wyłącza to jednak ich ewentualnej ochrony na zasadach ogólnych prawa cywilnego.

zegar
Własność Intelektualna i Prace B+R

Prawo autorskie w biznesie - wywiad z Aleksandrą Maciejewicz i Paulą Pul

Wywiad dla creatives.waw.pl z 30 października 2013.

Czy jest to prawda, że raz rzecz umieszczona w internecie traci swoją prawną ochronę?

PAULA PUL : Gwoli ścisłości - w Internecie obowiązuje to samo prawo, które obowiązuje poza Internetem. W dużym skrócie, osobiste prawa autorskie w ogóle nie podlegają zbyciu ani zrzeczeniu się. Są także nieograniczone w czasie - autorskie prawa majątkowe trwają zwykle 70 lat od śmierci twórcy. Nie zmieni tego fakt umieszczenia dzieła w Internecie. Z kolei majątkowe prawa autorskie są przenoszalne, ale na podstawie umowy lub dziedziczenia. Trudno domniemywać, że umieszczanie czegoś w Internecie jest tożsame z zawiązaniem umowy albo z dziedziczeniem.

ALEKSANDRA MACIEJEWICZ:  Kiedyś przeczytałam w pewnym wywiadzie, że Internet to jakaś “publiczna przestrzeń” i można dowolnie wykorzystywać zawarte w nim dzieła. Nie znam takiego prawa. Być może autorka miała na myśli “domenę publiczną”, do której należą utwory, do których prawa autorskie (majątkowe) wygasły, lub do których autorzy zrzekli się praw autorskich lub mocno się w nich ograniczyli (np. udostępniając utwory na jednej z licencji typu Creative Commons). Domena publiczna definiowana jest jako abstrakcyjny zbiór utworów, które nie są kontrolowane, zabezpieczone czy zawłaszczone przez kogoś na mocy systemu monopolu prawnoautorskiego. Określenie to ma wskazywać, że utwory są “własnością publiczną”, a więc jest rozumiana jako narzędzie gwarantowania dostępu do nauki, edukacji i kultury.

PAULA PUL: Jeszcze odnośnie wyzbycia się praw po wrzuceniu utworu do Internetu. W polskim systemie prawa autorskiego nie istnieje możliwość do przeniesienia utworu do domeny publicznej przed upływem okresu ochrony.  Jedyną możliwością na udzielenie zgody na dowolne wykorzystanie dzieła jest udzielenie wolnej licencji.

A jak jest z kwestią kopiowania dzieła? Czy można kopiować czyjeś dzieło w sieci podpisując je lub wskazując na konkretne źródło?

ALEKSANDRA MACIEJEWICZ: Kopiować dzieło, zapisywać na dysku czy drukować, na własny użytek i użytek Twoich bliskich – tak. Jako dalsze rozpowszechnienie dla mniej lub bardziej niezidentyfikowanej rzeszy odbiorców – nie. Te warunki, o których wspominasz, to wymóg ustawowy, w razie niemal każdej publikacji dzieła. Generalnie, prawa osobiste oraz majątkowe gwarantują uprawnionym, że bez ich zgody nie można swobodnie korzystać z chronionych utworów. Jednakże istnieje kilka wyjątków od tej reguły, jednym z nich jest tzw. dozwolony użytek chronionych utworów. Można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku pod warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz źródła. Oprócz tego wskazanego wcześniej, czyli dozwolonego użytku osobistego, istnieje jeszcze tzw. prawo przedruku albo dozwolony użytek w celach naukowych czy dydaktycznych. Jednak zanim skopiuje się utwór w ramach dozwolonego użytku warto zapoznać się ze szczególnymi przesłankami. Każdy użytek ma swoje właściwe warunki stosowania, często ignorowane, co skutkuje powstawaniem różnych mitów które krążą po Internecie, szczególnie na forach. Pamiętać należy też, że szczególnym przypadkiem są utwory architektoniczne oraz programy komputerowe, które stanowią wyjątek w szczególności pod względem formy ochrony.

W takim razie czy mitem jest to, że jeżeli dzieło nie ma żadnych oznak, świadczących o przysługujących mu prawach autorskich, to można go używać dowoli?

PAULA PUL: Kompletnym, przynajmniej w Polsce. Prawie we wszystkich innych krajach też zrezygnowano z tego wymogu. Nasza ustawa mówi wprost: ochrona przysługuje twórcy niezależnie od spełnienia jakichkolwiek formalności. Domyślam się, że masz tu na myśli 'r' albo 'c' wpisanych w okrąg. Pierwsze, to skrót od “registered” co oznacza, że dany znak towarowy został zarejestrowany we właściwym urzędzie patentowym. Przedsiębiorca, który zastrzegł znak, może, ale nie musi, umieszczać w sąsiedztwie swojego np. logo, litery R wpisanej w okrąg. Natomiast zabronione jest oznaczanie tym symbolem znaku, który nie został zarejestrowany, za co może grozić grzywna. Drugie z oznaczeń to skrót od “copyright” co oznacza prawo autorskie. Umieszczenie odpowiedniego oznaczenia co najwyżej wzmacnia ochronę przez ostrzeżenie skierowane do odbiorców. Pozwala ewentualnie uzyskać w sądzie większe lub dodatkowe odszkodowanie, ale umieszczanie tych symboli nie jest konieczne, aby dzieło było chronione.

W takim razie skąd wzięło się przeświadczenie, że można korzystać z dzieł danego autora tak długo, jak nie czerpie się z tego powodu korzyści finansowych?

ALEKSANDRA MACIEJEWICZ: Z instytucji dozwolonego użytku. Wszystkie mają wspólną zasadę - dozwolony użytek nie może naruszać normalnego korzystania z utworu lub godzić w słuszne interesy twórcy. Jak to się „ładnie” mówi: eksploatacja dzieła nie może prowadzić do ekonomicznej konkurencji z korzystaniem, które nie jest objęte dozwolonym użytkiem. Czyli mówiąc wprost – nie można zmniejszać dochodów twórcy. To popularne przeświadczenie, o którym mówisz, może co najwyżej wpływać na wysokość odszkodowania przyznawanego przez sąd, jeżeli złamiesz monopol autorski. W tym kontekście należy uważać nawet odnośnie materiałów objętych określoną licencją Creative Commons np. na blogu masz zdjęcia udostępniane na licencji Creative Commons. Blog zaczyna przynosić dochód i już nie możesz w nim publikować takich materiałów albo powinieneś się zwrócić się o zezwolenie na ich wykorzystanie.

W przypadku wykorzystywania części danego dzieła, łamię prawo autorskie?

PAULA PUL : Zależy jak z niej korzystasz. Jeżeli w formie cytatu na warunkach ustawowych – nie. Korzystanie w zakresie dozwolonego użytku nie wymaga zgody uprawnionego lub reprezentującej go organizacji zbiorowego zarządzania. Przy czym na prawo cytatu należy uważać np. na różnych forach często spotykam się z teorią, iż można wykorzystać dowolnie 3 sekundy z czyjegoś utworu – bez pozwolenia i bez konsekwencji. Tak nie jest, może to co najwyżej stanowić wskazówkę w kwestii wielkości dozwolonego zakresu cytatu.

ALEKSANDRA MACIEJEWICZ: Pamiętać też trzeba, że wykorzystanie cudzego utworu w postaci innej niż oryginalna może prowadzić do powstania jego opracowania np. w formie przeróbki lub wkroczenia w autorskie prawa osobiste (czyli np. prawo do rzetelnego, zgodnego z wizją artystyczna wykorzystania utworu). Zgodę na takie działania może udzielić tylko uprawniony (twórca), gdyż organizacje zbiorowego zarządzania tego typu prawami nie zarządzają. Tutaj znowu trzeba wspomnieć o innych przypadkach dozwolonego użytku oprócz prawa cytatu – np. prawo przedruku, dozwolony użytek w celach naukowych, gdzie wykorzystywania części danego dzieła nie jest łamaniem prawa autorskiego.

Od czasu do czasu słyszy się o błędach na tym polu popełnianych zarówno przez małe jak i duże firmy. Znajomość prawa autorskiego kuleje w biznesie?

PAULA PUL: Jak każdego prawa, dopóki różne urzędy, inspektoraty i rzecznicy nie wymogą od przedsiębiorców zainteresowania danym aspektem prawa przez różne kontrole i sankcje. Tak samo byłoby prawdopodobnie z prawami konsumentów albo przestrzeganiem bhp (tak na marginesie - dziełem w rozumieniu ustawy o prawie autorskim są także instrukcje bhp), gdyby nie zaangażowanie różnych instytucji. Jednak najważniejszą przyczyną takiego stanu rzeczy jest sam niski poziom znajomości prawa autorskiego wśród uprawnionych. Gdyby twórcy bardziej dbali o swoje prawa, upominali się o nie, dochodzili należnych im uprawnień, wzrosłaby tym samym świadomość prawa autorskiego wśród osób je wykorzystujących. Samo określenie, którego używa się odnośnie praw twórców tj. monopol autorski, świadczy już o zakresie uprawnień autorów. Nasza ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych daje dużo możliwości do różnych manewrów m.in. kontraktowych, po których może się okazać, że szaty graficznej strony internetowej nie wolno zmienić bez pozwolenia twórcy, a zakupionych materiałów reklamowych wykorzystać w druku cyfrowym.

Pooperujmy na konkretnym przykładzie. Ostatnio w grze “GTA 5” wykorzystano bezprawnie dwa utwory amerykańskiego rapera. Jak mogło w ogóle do tego dojść?

ALEKSANDRA MACIEJEWICZ: Szczerze mówiąc – nie wiem. W Ameryce, kapitalistycznym kraju, własność intelektualna jest niemal święta, Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych ma swoje specjalne „task force” ds. własności intelektualnej, a w walkę z jej naruszeniami silnie zaangażowane jest FBI. W połączeniu ze śmieszną sumą (jak na możliwości producenta) jaką Rockstar Games zaoferowało Dazowi Dillingerowi, myślę, że za tą akcją stoją ukryte interesy, jednej albo obu stron.

Raper żąda, aby zniszczyć wszystkie niesprzedane egzemplarze tego przeboju wśród gier komputerowych. Czy to może się udać?

PAULA PUL: W Polsce na pewno. Zgodnie z art.79 prawa autorskiego z tytułu naruszenia praw majątkowych (autorskich lub pokrewnych) uprawnieni mogą żądać od naruszyciela aby: zaniechał naruszenia (np. nie kontynuował dalej czynów naruszających, przerwał przygotowania zmierzające do naruszenia), usunął skutki naruszenia (np. wycofał z rynku egzemplarze), wydał uzyskane korzyści (wydał zysk), naprawił wyrządzoną szkodę na zasadach ogólnych (zapłacił autorowi poniesioną stratę oraz nieosiągnięte korzyści) albo zapłacił w podwójnej lub potrójnej wysokości stosowne wynagrodzenie. Nasz Sąd Najwyższy w jednym ze swoich wyroków orzekł, iż dopuszczalne jest, w przypadku naruszenia autorskich praw osobistych, wystąpienie przez twórcę o zniszczenie egzemplarzy utworu, które wyprodukowane zostały z naruszeniem tych praw, uznając, iż żądanie to mieści się w ramach roszczenia o usunięcie skutków naruszenia.

Od jakiegoś czasu można zobaczyć w sieci, iż muzycy lub zespoły chcąc się wypromować komponują covery znanych nagrań. Czy oni czasem nie łamią prawa?

ALEKSANDRA MACIEJEWICZ: Jest to nieco złożone zagadnienie. Zależy też z jakiego rodzaju coverem mamy do czynienia. Na wstępie należy wskazać, iż samo sporządzenie coveru nie wymaga zgody uprawnionego z praw autorskich do oryginalnego utworu (zwykle właściwą do udzielenia zgody jest odpowiednia organizacja zbiorowego zarządzania, jeśli nie dokonuje tego producent lub wydawca), natomiast jakakolwiek forma rozpowszechnienia, czyli też opublikowanie coveru w Internecie, już tak.

PAULA PUL: Najczęściej spotykamy się z dwoma rodzajami coveru: pierwszy, gdzie wykonawca tylko odtwarza niejako utwór, a jego wkład twórczy jest nieduży, drugi - kiedy dokonuje oryginalnej interpretacji takiego utworu, wtedy cover jest utworem zależnym w rozumieniu ustawy o prawie autorskim. Pierwszy przypadek można potraktować jako tzw. artystyczne wykonanie. Artystycznymi wykonaniami, w rozumieniu ustawy, są w szczególności: działania aktorów, recytatorów, dyrygentów, instrumentalistów, wokalistów, tancerzy i mimów oraz innych osób w sposób twórczy przyczyniających się do powstania wykonania. W przypadku publicznego odtwarzania utworów muzycznych i słowno-muzycznych należy uzyskać zgodę autorów, których twórczość chce się wykorzystywać oraz odprowadzić na rzecz twórców wynagrodzenia, czyli tzw. tantiemy autorskie. Można też zgłosić się do ZAIKS-u, który ma szczególne uprawnienia dzięki konwencji berneńskiej oraz innym umowom bilateralnym z podobnymi organizacjami z całego świata. Tak więc na repertuar ZAiKS-u składają się utwory zarówno autorów polskich jak i zagranicznych. Drugi przypadek, czyli gdy cover powstaje jako utwór samoistny, ale tzw. zależny. Wykonywanie zależnych praw autorskich zależy od treści zezwolenia twórcy oryginału. Jeżeli kontrahent umowy o przeróbce dzieła nie wykona uzgodnionych z twórcą  warunków tej przeróbki, to jego zależne prawo autorskie może być kwestionowane.

ALEKSANDRA MACIEJEWICZ: Jeszcze inaczej sytuacja kreuje się, gdy cover przybiera formę parodii, np. wykonanie oryginalnego utworu w połączeniu z parodiującym klipem. Wówczas można powołać się na „prawa gatunku twórczości” użyte w wyżej wspomnianym prawie cytatu, a więc w formie dozwolonego użytku. Wówczas zezwolenie twórcy czy odpowiedniego OZZa nie jest konieczne. Na marginesie należy wskazać, iż twórca coveru może realizować niezależnie od pierwotnego twórcy utworu swoje własne prawa autorskie, tj. podnosić roszczenia przeciwko osobom trzecim naruszającym jego prawa, np. bez zezwolenia dokonują dalszego rozpowszechniania utworu na youtubie.

A jak jest w przypadku np. skrzypaczki, która dogrywa swoją partię do znanego nagrania i wrzuca na YouTube’a?

PAULA PUL: Mieści się to w kwestiach dotyczących utworu zależnego. Wspomnieć należy, że YouTube (a dokładnie jego właściciel - Google Inc.) podpisał  umowy licencyjne z właściwymi organizacjami zbiorowego zarządzania prawami autorskimi (tak zwane OZZ-y) działającymi m.in. w Wielkiej Brytanii, Irlandii i Hiszpanii, w tym również ZAiKS, na podstawie której otrzymuje należności z tytułu publikacji utworów chronionych prawem autorskim. OZZ-y na terenie danego kraju zajmują się repatriacją wynagrodzeń autorskich (dzielenie tantiem na poszczególne osoby).

Coraz więcej zespołów wykorzystuje tzw. crowdsourncing / fansourcing - tzn. mądrość swoich fanów. Na przykład proszą ich, aby przesłali im swoje zdjęcia lub swoje krótkie filmiki, bo chcieliby je umieścić w nowym klipie. Jak ma się ta sprawa w świetle prawa?

ALEKSANDRA MACIEJEWICZ: Każde zdjęcie lub krótki filmik, jeżeli nosi indywidualne piętno, posiada pewien twórczy aspekt, jest utworem w świetle prawa autorskiego. Ustawowo, takim samym twórcą jest zarówno Jeff Koons, jak i osoba wrzucająca na Instagrama zdjęcie obiadu i przysługują im te same prawa. Zespół, który wykorzystuje twórczość fanów, powinien odpowiednio uregulować w umowie, komu będą przysługiwać prawa autorskie na odpowiednich polach eksploatacji. Twórcy przysługuje wyłączne prawo do korzystania z utworu i rozporządzania nim na wszystkich polach eksploatacji oraz do wynagrodzenia za korzystanie z utworu. Dopiero jeżeli w umowie zostanie wyraźnie stwierdzone, iż przeniesienie autorskich praw majątkowych lub udzielenie licencji nie następuje za wynagrodzeniem – tak właśnie się dzieje. Warto, żeby zespół zabezpieczył się chociażby w tym aspekcie.

We współczesnym świecie najważniejszym kapitałem i bronią jest know-how. Czy w takim razie podstawy z zakresu praw autorskich nie powinny być nierozłączną częścią lekcji z przedsiębiorczości?

PAULA PUL: Jak najbardziej tak. Nie chodzi tu o pustą regułkę, typu nieznajomość prawa szkodzi, ale o też o poszanowanie i odpowiednie wartościowanie, również ekonomiczne, wartości niematerialnych. Może nam się wydawać zabawne, że Procter&Gamble przeprowadził zastrzeżenie znaku towarowego w postaci wiru trąby powietrznej spowodowanej przez detergent i uderzający w brudny garnek. Jednakże pokazywanie korzyści najlepiej ukazać w oparciu o studia przypadków firm, których źródła sukcesu tkwią w działaniach ochronny ich własności intelektualnej. Poza tym niezaprzeczalnym faktem jest, że w dzisiejszych czasach doszło do kompletnej komercjalizacji własności intelektualnej. Przyspiesza proces przeniesienia wyników badań naukowych, myśli naukowej, patentów czy oryginalnych pomysłów na rynek. W wielu firmach prowadzony jest stały monitoring i optymalizacja wyceny własności intelektualnej pod kątem wyboru najlepszego momentu na jej sprzedaż czy komercjalizację. Nie muszę wspominać, iż posiadanie praw własności intelektualnej zmniejsza ryzyko naruszeń, a gdy do nich doszło – ułatwia dochodzenie roszczeń.

aspekty prawne a sklep internetowy
Branża Kreatywna
Dane Osobowe

7 dużych grzechów małych sklepów

E-commerce w Polsce od kilku lat rozwija się bardzo dynamicznie. Z racji tego, że nasza uwaga skupia się głównie na rynku mody i designu, widzimy to bardzo wyraźnie. Na rynku pojawiają się coraz ciekawsze propozycje dla sprzedawców on-line, zarówno w ramach multibrandowych platform jak Showroom i Mustache, czy też rozwiązań dedykowanych sklepów, jak Shopper.pl, istore.pl.Mimo wszystko, coraz więcej sprzedawców decyduje się jednak na uruchomienie własnego sklepu. Pomimo oczywistej wygody w korzystaniu z gotowej infrastruktury platformy multibrandowej, wolą sami realizować cały proces i nie ponosić kosztów prowizji, a przede wszystkim zachować pełną kontrolę nad całością procesu. Jednocześnie wzrasta przy tym ryzyko popełnienia (brzemiennych czasami w skutkach) błędów. Wybraliśmy subiektywnie siedem z tych „grzechów”.

Kopiuj-wklej

Brak regulaminu, szczątkowy regulamin lub zrobiony metodą kopiuj – wklej. Z naszej obserwacji wynika, że większość sklepów ma niedopracowane regulaminy, które zawierają klauzule niedozwolone lub braki informacyjne. Wiele z nich jest ewidentnie kopiowanych ze sklepu do sklepu lub z gotowych wzorców, w efekcie czego mnożą się błędy. Możemy narzekać na przepisy i UOKIK, ale prowadząc sklep należy się do nich dostosować, ponieważ większość z tych przepisów ma mimo wszystko sens. Dobry regulamin chroni nie tylko klienta sklepu, ale również jego właściciela. Przykładem jest obowiązek zamieszczenia informacji o możliwości zwrotu towaru w terminie 10 dni – jej brak skutkuje wydłużeniem tego terminu do 3 miesięcy.

Wybór platformy/oprogramowania sklepu

Znamy sporo sklepów które zostały uruchomione na zagranicznych platformach. Pół biedy, gdy są one zarejestrowane (nie wiem, czy takie słówko pasuje?) w kraju Unii Europejskiej i oferują polską wersję językową sklepu, bowiem prawdziwe problemy zaczynają się dopiero w przypadku platform pozaeuropejskich np. amerykańskich. Jakie to problemy ?

  • Przede wszystkim brak polskiej wersji sklepu – w ustawie z dnia 27 lipca 2002r. o szczególnych warunkach sprzedaży konsumenckiej oraz o zmianie kodeksu cywilnego wskazuje się, że konsument musi mieć dostęp do wszelkich informacji w języku polskim, zarówno do regulaminu, jak i opisów oferowanych produktów. Przedsiębiorca, który nie zastosuje się do obowiązku stosowania języka polskiego w obrocie dokonywanym na terytorium Polski z udziałem konsumentów może zostać ukarany grzywną do 5 tys. zł.

  • Powierzenie przetwarzania danych osobowych poza Unię Europejską – dość problematyczne zagadnienie. Zacznijmy od tego, że GIODO podczas kontroli może zażądać od nas dostępu do serwerowni i tak naprawdę tutaj zaczyna się problem. Pół biedy, jeśli serwerownia jest umieszczona w krajach UE, bo w każdym państwie członkowskim jest odpowiednim naszego GIODO, który może poprosić tamtejszego inspektora o przeprowadzenie kontroli. Co jednak w sytuacji, gdy serwer stoi w USA albo Kanadzie? Co z pisemną umową o powierzeniu przetwarzania danych osobowych z firmą hostingową z USA czy Państw Azji? Na terenie Unii Europejskiej o taką umowę łatwiej, gdyż należy powołać się na odpowiednie artykuły dyrektywy 95/46 WE w sprawie ochrony osób fizycznych w zakresie przetwarzania danych osobowych i swobodnego przepływu tych danych.
  • Brak możliwości dostosowania platformy do wymogów polskiego prawa, np.: wymóg akceptacji regulaminu przez konsumenta przy składaniu zamówienia nie zawsze będzie możliwy do spełnienia, bowiem zagraniczne platformy rzadko przewidują taką możliwość

Wydaje nam się, że w większości przypadków o wiele więcej będzie kosztować dostosowanie takiej platformy do potrzeb właściciela e-sklepu i wymogów polskiego prawa niż po prostu jej zmiana. Skutkiem prowizorycznych rozwiązań dostosowawczych może być niestety zmniejszenie atrakcyjności samego sklepu dla klientów.

Brak rejestracji zbioru danych osobowych

W Polityce Prywatności lub w Regulaminie właściciele sklepów umieszczają radośnie skopiowane zapisy o zbieraniu danych osobowych w celu ich przetwarzania, prawie do modyfikacji i usunięcia, włącznie z powołaniem się na odpowiednie przepisy, ale… nie rejestrują zbioru danych osobowych. Od czasu uruchomienia platformy e-GIODO łatwo sprawdzić, kto i jakie zbiory zarejestrował. Wyszukiwać można po nazwie, NIPie, REGONie. Brak rejestracji jest nagminny, wręcz mamy wrażenia ze większość sklepów jej nie dokonała, a nie warto, zdecydowanie. Brak wymaganej prawem dokumentacji oraz przetwarzanie danych osobowych niezgodnie z Ustawą o ochronie danych osobowych może narazić właścicieli firm na odpowiedzialność cywilnoprawną oraz karną (grzywna 10-50 tys. zł dla osoby fizycznej oraz od 50-200 tys. zł dla osoby prawnej). Przy czym, uspokajamy! Wiemy, że mało jest informacji na ten temat w internecie, dlatego jasno zaznaczamy: najwyższe kary, czyli 50tys. i 200tys. mogą zostać nałożone dopiero po kilkukrotnym nałożeniu grzywny, aczkolwiek zanim do tego dojdzie przedsiębiorca będzie miał możliwość dostosowania się do wytycznych GIODO, co pozwoli mu uniknąć ew. sankcji. Dokładnie mówią o tym przepisy Ustawy z dnia 17 czerwca 1966 r. o postępowaniu egzekucyjnym w administracji (zwróćcie szczególną uwagę na art.121).

Jedno źródło ruchu

„Skąd mam klientów?” Paradoksalnie, wielu właścicieli sklepów nie analizuje tego problemu w ogóle. Z kolei ci, którzy analizują, nie widzą żadnego problemu w tym, że większość ich klientów pochodzi tylko z jednego źródła, np. z facebook’a. Stanowi to bardzo poważny błąd, gdyż poleganie na jednym źródle ruchu naraża sklep na wahania popytu, nagłe spadki sprzedaży. Wspomniany facebook nie jeden raz zmieniał swoja politykę czy algorytmy decydujące o tym co, jak często i kiedy pojawia się na „wall’ach” użytkowników, a to przecież bardzo przekłada się na ilość wejść na fanpage sklepu. Samych źródeł ruchu może być wiele – wejścia bezpośrednie (coraz trudniejsze do uzyskania szczególnie dla nowych sklepów), wejścia z wyszukiwarek (szczególnie Google), wejścia z reklam kontekstowych (takich jak AdWords), Social Media, porównywarki cenowe, serwisy partnerskie, platformy handlowe i inne. Każde z tych źródeł ma swoją wartość, często inna konwersję (o tym poniżej) i inny koszt pozyskania ruchu. Wszystkie źródła należy analizować i nie ignorować żadnego z nich. Oczywistym jest, że niektóre będą miały większe znaczenie niż inne, ale to zawsze może zmienić się w czasie. Na rynku jest sporo narzędzi, które pozwalają analizować ruch praktycznie za darmo, a przy tym są dość łatwe w użyciu, jak choćby Google Analytics.

Ignorowanie prawa

Regulamin nie jest jedynym miejscem w serwisie, w którym mamy styczność z prawem. Polityka prywatności, polityka cookies i informacja o ich stosowaniu, różne klauzule, które klient akceptuje przy rejestracji lub zamówieniu także znajdują się w tym obszarze. Skupmy się na newsletterze i zgodzie na jego otrzymywanie, bo właśnie w związku z tym dostajemy od Was najwięcej pytań. Przedsiębiorcy chcący wysyłać konsumentom informacje handlowe MUSZĄ uzyskać zgodę danej osoby na ich otrzymanie. Brak takiej zgody przed przesłaniem wiadomości stanowi naruszenie prawa i może być postawą wystąpienia przez ich adresata z roszczeniami cywilnoprawnymi wobec nadawcy. Ponadto, przesyłanie niezamówionej informacji handlowej stanowi czyn nieuczciwej konkurencji. Jak zatem uzyskać zgodę? Przedsiębiorca może poprosić klienta o jej wyrażenie np. w trakcie korzystania przez niego ze strony internetowej przedsiębiorcy lub przy okazji zawierania umowy sprzedaży lub o świadczenie usług. Należy pamiętać, że konsument ma możliwość, a nie obowiązek udzielenia zgody, która dla swojej ważności musi zostać wyrażona w sposób wyraźny a nie dorozumiany. Zakazane jest domniemywanie zgody konsumenta z oświadczeń woli o innej treści, przykładowo: fakt, iż konsument rejestruje się na danej stronie internetowej, nie jest wystarczający do uznania, że akceptuje otrzymywanie informacji handlowej od właściciela strony. Inaczej będzie, jeżeli podczas rejestracji konsument udzielił takiej zgody w postaci odrębnego, wyraźnego oświadczenia.

Ignorowanie poziomu konwersji

Konwersja to klucz do wielkości sprzedaży. Ale wielu właścicieli małych sklepów nie wie nawet co ono oznacza. To w uproszczeniu proporcja pomiędzy wielkością całego ruchu w sklepie, liczonego na przykład wizytami a ilością transakcji. Jej średnia wysokość w polskich sklepach zwykle znajduje się gdzieś pomiędzy 1% a 3%, ale są branże gdzie może być znacząco inna. Oznacza to że na 100 wizyt w naszym sklepie od jednej do trzech zakończy się transakcją. Wartość konwersji może bardzo się różnić pomiędzy źródłami ruchu, i dopiero informacja o wielkości konwersji z danego źródła pozwala w pełni ocenić nam jego wartość. Na przykład źródło stosunkowo drogie, za ruch z którego musimy płacić może okazać się bardzo wartościowe i opłacalne właśnie ze względu na wysoką konwersję – czyli „jakość” klienta z tego źródła. W analizie konwersji znów przychodzi z pomocą m.in. Google Analytics.

Użyteczność sklepu

Usability, UX – magiczne słowa e-commerce. Nie musimy wnikać specjalnie głęboko w meandry użyteczności – wystarczy jedynie trochę zdrowego rozsądku. Wspomniana wyżej konwersja, w olbrzymim stopniu zależy właśnie od tego jak wygodnie po naszym sklepie klient się porusza, czyli czy nie wpada w ślepe uliczki, czy rzeczywiście trafia na produkty, których aktualnie poszukuje lub które mogą go zainteresować szybko i w intuicyjny sposób. Wiele małych sklepów cierpi przez nawyki swoich właścicieli ukształtowane m.in. na Allegro czy przy prowadzeniu bloga. Różne ozdobniki, niespójność nawigacji w sklepie, brak praktycznych dróg powrotu do węzłowych stron, a przede wszystkim zabałaganiona ścieżka transakcyjna (czyli wszystko to, co dzieje się od chwili kiedy klient włoży towar do koszyka do chwili kiedy zakończy transakcje) powodują, że strona staje się nieczytelna, a klient poirytowany i rezygnuje z zakupów. Czy potrzebny jest do tego specjalista ? Niekoniecznie. Większość sklepów aktualnie powstaje głównie na platformach e-commerce takich jak shopper, istore czy rozwiązaniach typu magento lub sote. Każda z tych platform ma przyzwoite usability i wystarczy tylko tego nie popsuć. Sklep to nie blog, karta produktu to nie choinka, a droga od koszyka do kasy i zamknięcia transakcji to nie miejsce, żeby odwracać uwagę klienta i zaskakiwać go zwrotami akcji. Oczywiście przy większej skali działalności warto sięgnąć po pomoc specjalistów. Szczególnie, że czasami poprawienie kilku podstawowych błędów pozwala podnieść konwersję nawet o jeden punkt procentowy. Mało ? Dla wielu sklepów będzie to dwukrotny wzrost sprzedaży. Mamy nadzieję, że ten artykuł zwrócił Waszą uwagę na istotne kwestie prawno-biznesowe przy prowadzeniu własnej działalności gospodarczej, co więcej: liczymy, że osoby, które dopiero planują założyć swoją działalność gospodarczą nie popełnią tych błędów. A zdania takiej jak „inni tak robią to przecież ja też mogę” albo „on działa dłużej, więc na pewno ma wszystko zrobione dobrze, skopiuję” będą wypowiadane przez Was coraz rzadziej, bo takie podejście w razie jakichkolwiek kłopotów nie będzie niestety żadnym wytłumaczeniem.

AUTORZY : Paula Pul i Michał Kulka

Więcej o e-commerce:

Co warto wiedzieć o kasie fiskalnej ?Jak zarejestrować zbiór danych osobowych ?Czy muszę rejestrować zbiór danych osobowych w GIODO?Kilka słów o aspektach prawnych prowadzenia e-sklepuKlauzule niedozwolone w regulaminach sklepów internetowych [część I]Klauzule niedozwolone w regulaminach sklepów internetowych [część II]

designer
Branża Kreatywna

Co warto wiedzieć o kasie fiskalnej ?

Co do zasady obowiązek stosowania kasy fiskalnej zależy od wysokości obrotów i zakresu prowadzonej działalności gospodarczej. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, podatnicy dokonujący sprzedaży na rzecz osób fizycznych nieprowadzących działalności gospodarczej oraz rolników ryczałtowych są obowiązani prowadzić ewidencję obrotu i kwot podatku należnego przy zastosowaniu kas rejestrujących. W zakresie tym istnieje jednak całkiem sporo zwolnień, zarówno przedmiotowych, jak i podmiotowych.Na marginesie warto dodać, iż dla pewnych rodzajów działalności, korzystanie z kasy jest zawsze obowiązkowe (bez względu na obowiązujące zwolnienia), np. sprzedaż nagranych płyt CD, płyt DVD, kart pamięci, które zwierają dane lub oprogramowanie komputerowe (w tym również sprzedawanych łącznie z licencją na użytkowanie).Myślę, że wzbudzającym ciekawość aspektem omawianego zagadnienia jest odpowiedź na pytanie: którzy przedsiębiorcy są zwolnieni z obowiązku zakupu kasy fiskalnej?Aktualnie, w polskim prawie funkcjonują równorzędnie dwa rodzaje zwolnień

  • zależne od wielkości obrotu,
  • zależne od charakteru prowadzonej działalności gospodarczej.

Zwolnienie zależne od wielkości obrotu:

Zgodnie z par. 3 ust. 1 pkt. 1 Rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 29 listopada 2012 r. w sprawie zwolnień z obowiązku prowadzenia ewidencji przy zastosowaniu kas rejestrujących, zwolnieniu podlegają podatnicy, u których kwota obrotu realizowanego na rzecz osób fizycznych nieprowadzących działalności gospodarczej (czyli potencjalnie Waszych standardowych klientów) oraz rolników ryczałtowych nie przekroczyła w poprzednim roku podatkowym kwoty 20.000 zł.Dla lepszego omówienia tego zagadnienia, podzielę przedsiębiorców na dwie grupy: takich, którzy kontynuują swoją działalność w 2013r. i takich, którzy rozpoczęli swoją działalność gospodarczą dopiero w 2013r. Rozróżnienie to wynika ze zmiany przepisów prawnych, bowiem od 1 stycznia 2013r. zostały wprowadzone ważne zmiany podatkowe w przepisach o kasach fiskalnych.Jeśli chodzi o pierwszą grupę, czyli przedsiębiorców kontynuujących działalność w roku 2013, to zgodnie z zasadą, o której wspomniałam wcześniej, limit obrotu na rzecz osób prywatnych, do którego nie masz obowiązku posiadania kasy fiskalnej wynosi 20 000 zł. Nie zmienia to jednak faktu, że może się tak zdarzyć, że w tym roku mimo wszystko będziesz musiał kupić kasę fiskalną. Dlaczego? Wystarczy bowiem, że w trakcie roku Twoje obroty na rzecz osób fizycznych i rolników ryczałtowych przekroczą limit 20 000 zł, a automatycznie powstanie obowiązek posiadania kasy fiskalnej. Ewidencjonowanie za pomocą kasy fiskalnej należy rozpocząć w terminie dwóch miesięcy po przekroczeniu limitu obrotów licząc od końca miesiąca, w którym nastąpiło przekroczenie. Powinieneś więc prowadzić na bieżąco ewidencję obrotu na rzecz osób fizycznych i rolników ryczałtowych narastająco od początku działalności, żeby dokładnie wiedzieć w którym momencie wystąpi ten obowiązek (taka ewidencja jest obowiązkowa).W przypadku drugiej grupy przedsiębiorców, czyli takich, którzy rozpoczęli swoją działalność dopiero w 2013r., sprawa wygląda następująco: limit obrotu na rzecz osób prywatnych, do którego nie musisz mieć kasy fiskalnej, wynosi 20 000 zł, ale w tym przypadku już proporcjonalnie. Limit obrotu należy wyliczyć samodzielnie. Jak? 20 000 zł dzielimy przez ilość dni w roku razy ilość dni pozostałych do końca roku od dnia rozpoczęcia działalności. Przykładowo: jeżeli działalność gospodarczą rozpocząłeś 5 września, to do końca roku pozostało Ci 118 dni, w związku z czym limit będzie wynosił:20 000 / 365 x 118 = 6465,75 złWarto zwrócić uwagę, że obowiązek posiadania kasy fiskalnej nie jest uzależniony od tego, czy jesteś płatnikiem VAT.

Zwolnienie zależne od charakteru prowadzonej działalności gospodarczej:

Zwolnienia przedmiotowe z obowiązku prowadzenia ewidencji przy zastosowaniu kasy rejestrującej zostały określone w załączniku do rozporządzenia. Ze względu na to, że jest ich co niemiara, nie będę wyliczać wszystkich, a wskażę jedynie przykładowe, do których zaliczamy, m.in. działalność związaną z wynajmem i usługą zarządzania nieruchomościami własnymi lub dzierżawionymi czy usługami telekomunikacyjnymi.

Ulga na zakup kasy fiskalnej?

Zakup kasy fiskalnej to niemały wydatek, a przecież dodatkowo należy również liczyć się z późniejszymi kosztami obowiązkowego serwisowania urządzenia. Szczęśliwie, po spełnieniu odpowiednich przesłanek, można skorzystać z ulgi na zakup kasy rejestrującej. Ulga ta pozwala na odliczenie 90% ceny zakupu (bez podatku VAT), przy czym nie może być to kwota wyższa niż 700zł. O warunkach formalnych do skorzystania z ulgi przeczytacie w następnym artykule.

zegar
Własność Intelektualna i Prace B+R

Kto ma prawo do zapachu ?

Czy wielbiciele Patricka Süskinda (bądź uroków Bena Whishawa) domyślają się już, czego dotyczyć będzie niniejszy tekst?O charakterystycznym zapachu, który momentalnie kojarzy się z daną marką perfum, decyduje mieszanina olejków i środków wzmacniających, zwana też kompozycją zapachową. Ze względu na fakt, iż kompozycja ta stanowi niejako esencję walorów użytkowych danych perfum, jest ona pilnie chronioną tajemnicą firmową. Jednakże od czasu spopularyzowania dostatecznych metod analitycznych (np. chromatografia gazowa, wysokosprawna chromatografia cieczowa) określenie składu kompozycji zapachowych stało się na tyle proste, iż obecnie mierny handlarz jest w stanie wyprodukować tzw. jus o takim samym albo przynajmniej zbliżonym składzie do oryginalnego.Z kolei ze względu na fakt, iż OHIM (Urząd ds. Harmonizacji Rynku Wewnętrznego Znaki Towarowe i Wzory) często sprawia problemy z rejestracją zapachu jako znaku towarowego (co trochę dziwi w kontekście tego, iż np. uznał ochronę jako znaku towarowego zapachu świeżo ściętej trawy dla piłek tenisowych przez Vennootschap onder Firma Senta Aromatic Marketing – prawo obecnie wygasło), należy rozważyć, czy aby wonne konsystencje nie stanowią utworu w rozumieniu prawa autorskiego, a co za tym idzie, objęte są ochroną wynikającą z monopolu autorskiego.W 2004 r. Sąd Apelacyjny w Den Bosch orzekający w sprawie Lâncome przeciwko Kecofa stwierdził, że perfumy Lâncome zasługują na ochronę prawnoautorską m.in. z tej racji, iż są oryginalne i przejawiają piętno osobiste twórcy. Jednakże sąd rozróżnił również sam zapach perfum (corpus mysticum – czyż to nie jest niezwykłe określenie?) od ciekłej, wonnej substancji (corpus mechanicum). Sąd, stwierdziwszy, iż zapach jest zbyt ulotny i zmienny, odmówił objęcia go ochroną prawnoautorską – w przeciwieństwie natomiast do materiału, którą można dostrzec za pomocą wzroku, a substancja jest na tyle konkretna, aby uznać ją za utwór w rozumieniu prawa holenderskiego.Dla przeciwnika Lâncome, taki wyrok nie był szczególnie dotkliwy, mianowicie sprytna firma Kecofa, zgodnie z sentencją, postanowiła zmienić składniki produktu tak, aby zapach pozostał ten sam.Jednakże „radość” Kecofa nie trwałą długo - Sąd Najwyższy, o ile zgodził się z rozróżnieniem zapachu i wonnej substancji, to uznał, że ochronie prawa autorskiego podlega sam zapach i to on jest utworem. Jak to ujął sąd w swym wyroku, nie należy identyfikować samego zapachu z materiałem, który zapach wydaje, zaś sam materiał służy – chociaż niekoniecznie wyłącznie – jako ucieleśnienie utworu, którym jest zapach.Powyższe to tylko zajawka do wielowątkowego tematu jakim jest ochrona prawna perfum, np. paradoksalnie w „romantycznej” Francji linia orzecznicza kształtuje się w odmiennie niż przedstawiona powyżej – w zasadzie Francuzi nie uważają zapachu za utwór lub odmawiają mu ochrony jako takiemu. Kolejnym wątkiem jest zastrzeżenie kompozycji zapachowej jako znaku towarowego, ochrona prawna wzoru buteleczek czy opakować perfum albo odpowiedzialność karna np. sprzedawcy podróbek. Tematów jest wiele, ja zaś ze swojej strony liczę, iż niedługo będzie nam dane przeczytać wyrok polskiego Sądu Najwyższego, w którym nasi sędziowie będą tak pięknie, wręcz niemal poetycko, pisać o zapachach.

uZYSV4nuQeyq64azfVIn_15130980706_64134efc6e_o
Własność Intelektualna i Prace B+R

Co ma Lana Del Rey do polskiego prawa autorskiego?

Co ma Lana Del Rey do polskiego prawa autorskiego, czyli o found footage filmDomyślam się, że wszyscy znają taką piosenkarkę jak Lana Del Rey. Jej sława zaczęła się prawdopodobnie od „Video Games” , potem były „Carmen” czy „Born to die” i inne. Klipy te może nie są definicyjnym found footage film, ale jak najbardziej dają wyobrażenie tego gatunku twórczości. Twórca found footage film „montuje” fragmenty cudzych utworów rezultatem czego jest nowe rodzajowo dzieło, które - o ile ma indywidualny charakter i powstało w wyniku pracy twórczej - może być objęte prawnoautorską ochroną. Nasuwa się tutaj pytanie, czy w świetle ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych dozwolona jest taka, jak to niektórzy określają, „pasożytnicza” sztuka? Generalnie - wykorzystanie cudzych utworów we własnej twórczości jest możliwe albo za zgodą uprawnionego, albo w granicach dozwolonego użytku. Rzadko się zdarza, aby zwykły śmiertelnik wystąpił o zgodę do stąpającego po czerwonym dywanie Wielkiego Reżysera X (skrót myślowy – przy współtwórstwie filmu wykonywanie prawa autorskiego wygląda nieco inaczej) w celu umieszczeniu fragmentów jego komedii romantycznej w horrorze, który właśnie tworzy. Pozostaje więc dozwolony użytek. Wówczas możemy traktować utwór found footage jako zbiór cytatów. Jak już niejednokrotnie wspominałam przy omawianiu prawa cytatu - według art. 29 ust. 1 ustawy o prawie autorskim, wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości. Przy ocenie legalności korzystania z fragmentów cudzego dzieła filmowego podstawowe znaczenie ma cel czy zamysł posłużenia się cytatem. A więc za legalnym działaniem twórcy found footage - jeżeli uznamy, iż dzieło takie jest gatunkiem twórczości jak np. kolaż - przemawiają właśnie wcześniej wspomniane ustawowe „prawa gatunku twórczości”.Uznanie found footage za zbiór cytatów może być jednak sporne. Art. 29 legalizuje umieszczanie cytatów tylko w utworach stanowiących samoistną całość. Czy found footage film jako zestaw cytatów stanowi samoistną całość? Wydaje się, że tak, chociaż nie jest to stanowisko bezdyskusyjne. Jednakże należy zwrócić uwagę, iż ustawa nie wymaga, aby owa samoistna całość mogła funkcjonować także bez cytatów i nie definiuje w jakim czasie. Zaś tak jak wyżej wspomniałam, jeżeli stworzone dzieło jest oryginalne i nosi znamiona twórczej pracy, należy je uznać po prostu za osobny utwór.Inny dylemat pojawia się jednak po chwili zastanowienia, czy found footage film jest w ogóle utworem samodzielnym? Ma to duże znaczenie w kwestii zakwalifikowania go jako utworu zależnego. Przykładowo Sąd Najwyższy twierdzi, iż zmiksowane utwory muzyczne przez dj’a stają się utworem zależnym w rozumieniu przepisu art. 2 ustawy o prawie autorskim. Przepis zaś ten stanowi, iż rozporządzanie takim utworem zależnym wymaga zezwolenia twórcy dzieła pierwotnego, z którego korzystamy. I z tym właśnie dylematem Was pozostawię – czy Wasz found footage film jest autorskim utworem samoistnym czy zwykłą przeróbką.

startup-photos
Własność Intelektualna i Prace B+R

Sample samplowi nie równy

Peja vs. Stan Borys – „sposób zakończenia tego sporu jest dowodem na to, że pasja do muzyki potrafi łączyć nie tylko pokolenia, ale różne jej style i nurty z korzyścią dla odbiorców, fanów zarówno Stana Borysa, jak i Peji. Stan Borys i Peja mają nadzieję, że po przerwie spowodowanej sporem sądowym, „Głucha Noc” zabrzmi na nowo z głośników, ale nie na sali sądowej, lecz tym razem naprawdę „Na Legalu” – możemy przeczytać w oświadczeniu muzyków, które jest zwieńczeniem zawartej pomiędzy nimi ugody.Zainteresowani zapewne wiedzą, czego dotyczyła sprawa – Peja wykorzystał fragment tekstu oraz wykonania piosenki Stana Borysa “Chmurami zatańczy sen” w piosence “Głucha Noc”. Zgodnie z prawem autorskim, wykorzystanie tak dużego fragmentu powinno nastąpić za zgodą autora, w tym wypadku Stana Borysa. Podobno Peja o tym wiedział, niemniej (zgodnie z oficjalną wersją wydarzeń) T1- TERAZ, czyli wydawca płyty, poinformowany przez Peję o tym fakcie, z nieznanych powodów nie wystąpił o taką zgodę.Ten frapujący wstęp miał za zadanie przybliżenie Wam tematu tego artykułu, mianowicie samplingu (dla niezorientowanych proponuję zapoznać się z twórczością Pana Kutimana, i jego projektem ThruYOU – próbka poniżej). Bezspornie, sampling stanowi formę eksploatacji przedmiotu praw autorskich. W niektórych sytuacjach wykorzystania sampla, (podobnych do powyższej), mamy do czynienia z dziełem zależnym, gdzie z oczywistych względów, konieczne jest uzyskanie zgody autora utworu pierwotnego, a jeżeli sobie tego zażyczy, również należne jest stosowne wynagrodzenie. Z kolei, do innych przypadków samplowania zaliczamy cytat muzyczny lub słowno-muzyczny. W tej sytuacji, twórca nowego utworu korzysta z tzw. dozwolonego użytku. I o tym drugim przypadku (zapewne bardziej interesującym dla niektórych, ze względu na jego nieodpłatność) napiszę szerzej.W myśl art. 29 ust. 1 ustawy o prawie autorskim, wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości. Możliwość rozciągnięcia zakresu prawa cytatu na sampling wprowadza ostatnia z ustawowych przesłanek, właśnie prawa gatunku twórczości.Pojawia się tutaj pytanie, czy prawa gatunku twórczości (w tym przypadku twórczości muzycznej) rzeczywiście zezwalają na nieskrępowane, swobodne “cytowanie”? Przede wszystkim należałoby się zastanowić nad dopuszczalnymi rozmiarami takiej wesołej twórczości. Tu i ówdzie, mówi się o “zasadzie siedmiu kolejnych taktów” czy “zasadzie trzech sekund”, które nie mają jednak decydującego znaczenia, co najwyżej mogą stanowić przydatną wskazówkę.Skoro nie mamy pewności co jest dopuszczalne, spróbujmy podejść do tematu od drugiej strony – co nie jest dopuszczalne. Na pewno nie można używać cytatu muzycznego, jeżeli nie jest to uzasadnione rodzajem twojej twórczości, czyli nie jest to sampling. Twój utwór nie może korzystać z utworu oryginalnego w takim stopniu, iż staje się czymś w rodzaju jego przeróbki, opracowania (wtedy: patrz art. 2 ustawy o prawie autorskim). Pomocne będą ograniczenia swobody eksploatacji w ramach dozwolonego użytku, wynikające z art. 34 i 35 ustawy o prawie autorskim. Sampling nie może naruszać normalnego korzystania z utworu lub godzić w słuszne interesy twórcy. Ponadto, w każdym wypadku, gdy istnieje możliwość bezpłatnego skorzystania z utworu, istnieje równocześnie obowiązek podania twórcy i źródła (chyba że wkład wykonawcy zsmaplowanego utworu, pozostaje niedostrzegalny).A co kiedy Twój utwór jest jedynie wyraźnie inspirowany innym utworem? Albo wykorzystałeś sampel z utworu muzyka, który zmarł 70 lat temu? Masz szczęście, prawdopodobnie w najbliższym czasie twoja twórczość nie popłynie z głośników na sali sądowej J

Jak czytać umowę dotyczącą praw autorskich
Branża Kreatywna
Dane Osobowe

Jak zarejestrować zbiór danych osobowych ?

Tak naprawdę, proces rejestracji zbioru danych osobowych jest prosty, bowiem wystarczy wypełnić i wysłać do GIODO ( zgodny ze wzorem wniosek. Obligatoryjnie należy w nim oznaczyć administratora danych osobowych, cel przetwarzania danych, sposób ich zbierania i udostępniania oraz opis środków technicznych i organizacyjnych związanych z prowadzonym zbiorem. Wniosek można wypełnić za pomocą kreatora na stronach GIODO, złożyć online podpisany podpisem elektronicznym lub po złożeniu online wydrukować i dosłać do GIODO podpisany papierowy. Sam wniosek nie jest skomplikowany i można go wypełnić w kilkanaście minut. Jego złożenie jest, a może raczej powinno być ostatnim krokiem w tym procesie. Niestety, konieczne jest przygotowanie jeszcze kilku dokumentów, za których brak, w razie kontroli, możemy otrzymać karę.. Chodzi o:

  • Politykę bezpieczeństwa informacji
  • Instrukcję zarządzania systemem informatycznym

To właśnie z tymi dokumentami większość firm ma największy kłopot. Czego dokładnie dotyczą? Otóż, opisujemy w nich procesy i procedury jakie firma i jej pracownicy stosuje w związku z tworzeniem zbioru i jego przechowywaniem, czyli: wskazujemy co i komu wolno, czego nie wolno, jak i kto może mieć dostęp do danych, a także jak są one chronione.. Można je napisać we własnym zakresie lub zlecić ich stworzenie wyspecjalizowanej firmie. Dokumentów tych nie załączamy do wniosku, gdyż wystarczy samo potwierdzenie ich istnienia. Oczywiście, nie podlega wątpliwości, że musimy w naszej firmie realnie wdrożyć środki techniczne i organizacyjne opisywane w tych dokumentach. Obowiązkowo należy także wyznaczyć Administratora Bezpieczeństwa Informacji (ABI). Je to osoba, która odpowiada za bezpieczeństwo informacji, szkoli pracowników i kontroluje przestrzeganie procedur. Funkcję tą może pełnić sam administrator danych (w małej firmie zwykle tak jest), ale można tez taką osobę zatrudnić lub wynająć. Ważne jest to, że ABI może być wyłącznie osoba fizyczna (nigdy firma!). Z tego względu że dane zbierane są za zgodą osób, których dotyczą, musimy dopełnić obowiązków informacyjnych wobec nich, czyli:

  1. umieścić na stronie sklepu pełne dane administratora,
  2. cel przetwarzania danych
  3. klauzulę mówiącą o tym że każdy ma wgląd w swoje dane, które może także usunąć lub skorygować, a także, ze podane są dobrowolnie.

Wszystkie te informacje można zawrzeć w regulaminie sklepu lub w Polityce Prywatności (ten drugi dokument nie jest wymagany prawnie). Nie zwalnia nas to jednak z uzyskania wprost wyrażonej zgody osoby rejestrującej się w sklepie na przetwarzanie danych. Wróćmy do samego wniosku, warto bowiem dokładnie przeanalizować jego strukturę., Składa się on z kilku części. W pierwszej określamy, czy jest to nowy wniosek, czy aktualizacja lub też wniosek dotyczący danych wrażliwych (ustawa definiuje cześć danych osobowych jako wrażliwe i ogranicza możliwości ich zbierania, ale nie dotyczy to zdecydowanej większości przypadków). W kolejnej części określamy Administratora (nasza firmę) oraz przesłankę na podstawie której będziemy zbierać dane. W części C określamy kolejno: cel przetwarzania danych (np. realizacja zamówień), osoby których dane zamierzamy zbierać (np.: klienci i potencjalni klienci sklepu), informację o tym, jakie dane zamierzamy gromadzić (lista gotowa oraz pole do wpisania innych) oraz informacje o danych wrażliwych (zwykle pozostawimy pustą). Część D zaczynamy od wskazania, w jaki sposób zbieramy dane, czyli czybezpośrednio od danej osoby czy z innego źródła (np. kupionej legalnie bazy danych). Następnie wskazujemy komu będziemy dane udostępniać ( w przypadku sklepu internetowego będzie to zwykle firma kurierska, biuro rachunkowe itp.) oraz czy będziemy je udostępniać za granice i ew. do jakich państw.Kolejna część wniosku (E) dotyczy sposobu przetwarzania danych (czy tylko na papierze czy tez elektronicznie; czy na komputerach połączonych z Internetem, czy centralnie czy w architekturze rozproszonej), a także opisu zabezpieczeń stosowanych w związku z przetwarzaniem danych – od czysto fizycznych (typu drzwi, zamki, szafy, sejfy) i sprzętowych (np. niszczarki), poprzez firewalle i uwierzytelnianie, po organizacyjne. Część E kończymy informacją o powołaniu Administratora Bezpieczeństwa Informacji oraz o opracowaniu dokumentów, o których wspomniałem wyżej (Polityka Bezpieczeństwa Informacji oraz Instrukcja zarządzania systemem informatycznym). Na sam koniec wniosku, wskazujemy poziom stosowanych zabezpieczeń, który ma być adekwatny do sposobu przetwarzania danych. Niektóre z pozycji wniosku mogą sprawić spory kłopot, więc warto zwykle sięgnąć po pomoc specjalisty lub firmy, która w tym pomoże, a także przygotuje nas do rejestracji: wykona audyt i przygotuje dokumentacje. Jedno jest pewne – kary za nie zbieranie danych osobowych bez rejestracji czy też kary wynikające niedopełnienia obowiązków nakładanych przez ustawę mogą być wysokie i nie warto ryzykować.Sprawdź czy muisz rejestrowac zbiór danych ososbowych w GIODO?Autor artykułu: Michał Kulka

A photo by Vladimir Kudinov. unsplash.com/photos/KBX9XHk266s
Branża Kreatywna
Dane Osobowe

Czy muszę rejestrować zbiór danych osobowych w GIODO?

To pytanie pojawia się zwykle przy okazji zakładania (lub prowadzenia) sklepu internetowego, serwisu www lub po prostu, gdy ze zwykłej ciekawości (np. po przeczytaniu tego artykułu ) zaczynamy się zastanawiać, czy posiadany przez nas zbiór danych jest zbiorem danych osobowych w rozumieniu ustawy o ochronie danych osobowych. Odpowiedź na postawione w tytule pytanie jest paradoksalnie banalnie prosta, bo… TO ZALEŻY, CO ROBISZ. Na marginesie – warto zaznaczyć, że sama ustawa powszechnie uważana jest za „pisaną na kolanie” ,głównie z tego względu na to, że tak samo traktuje osoby fizyczne, mikro firmy jak i wielkie korporacje w zakresie administracji zbiorami danych osobowych i rejestracji takich zbiorów.Obowiązkowi rejestracji podlegają zbiory danych osobowych, wiec warto zacząć od definicji tych danych. Zgodnie z ustawą uważa się za nie wszelkie informacje dotyczące konkretnej (zidentyfikowanej) osoby fizycznej lub dane pozwalające na jej identyfikacje. Jednocześnie nie dotyczy to informacji, których użycie do identyfikacji osoby wymagałoby nadmiernych kosztów, czasu lub działań.Niby prosta definicja, ale od czasu, gdy obowiązuje ustawa, czyli od 1997r, wzbudziła już wiele dyskusji i wątpliwości. Jedną z najdłużej ciągnących się była dyskusja czy sam e-mail jest daną osobową?. Otóż jest, i kropka. GIODO traktuje zbiór e-maili jako zbiór danych osobowych i nie ma sensu udowadniać, że jest inaczej *dyskusja z GIODO = kłopoty ;)Od obowiązku rejestracji zbioru są jednak wyjątki. Przede wszystkim, nie dotyczy to zbiorów prowadzonych dla celów prywatnych (inaczej, każdy z nas, używający telefonu komórkowego, nosiłby w kieszeni taki zbiór i musiałby go rejestrować). Nie podlegają rejestracji także zbiory służące jedynie do celów księgowych, kartoteki lekarskie czy takie, które prowadzone są przez kancelarie prawne, notarialne, radcowskie i rzeczników patentowych. Podobnie z obowiązku rejestracji danych zwolnieni są administratorzy danych przetwarzanych w związku z zatrudnieniem u nich, świadczeniem im usług na podstawie umów cywilnoprawnych, a także dotyczących osób u nich zrzeszonych lub uczących się. Wyjątków jest oczywiście więcej, ale zasadniczo tylko te, w przypadku typowego małego przedsiębiorcy, mogą mieć znaczenie. Sam art. 43 Ustawy o ochronie danych osobowych, w którym wyliczone są te wyjątki pozostawia duże pole do interpretacji- choćby zbiór danych, jakim jest lista osób zarejestrowanych w forum internetowym. Wielu administratorów nie rejestruje zbioru definiując go w regulaminie Forum jako klub i opiera zwolnienie z rejestracji na podstawie art. 43.1 pkt 4. Ważne jest to, że ta decyzja – rejestrować czy nie, należy do administratora, ale w przypadku, gdy GIODO się z taką interpretacją nie zgodzi grożą mu sankcje(ale o tym później).Najczęściej z tematem rejestracji zbioru danych osobowych spotykamy się przy okazji prowadzenia sklepów internetowych. Co do zasady, jeśli prowadzący e-sklep zapisuje i przechowuje dane swoich klientów, tostanowią one zbiór danych osobowych podlegający rejestracji. Niestety, nie ma tutaj zastosowania wyjątek z art. 43.1 pkt 8 ustawy, który mówi o zwolnieniu zbioru gromadzonego w celu wystawienia faktury, rachunku lub prowadzenia sprawozdawczości finansowej, bowiem dotyczy także innego celu, a mianowicie dostawy towaru, więc podlega rejestracji. Jedynym sposobem na uniknięcie obowiązku rejestracji jest nie gromadzenie danychà czyli nie prowadzenie rejestracji w sklepie onlineà czyli nie zapisywanie danych klienta, a jedynie użycie ich do realizacji zamówienia i natychmiastowe usunięcie. Jest to jednak bardzo niepraktyczne z wielu względów – od marketingowych (nie możemy się komunikować z klientami) po obsługę reklamacji - nie mamy „śladu” po historii danego klienta, jego zakupów itd. Sam taki zabiegnie daje też pewności, że nie prowadzimy zbioru danych, jeśli np. dane klientów są w naszym programie księgowym i jednocześnie używamy ich do wysyłki towaru. W praktyce jedynie bardzo małe sklepy, które wystawiają ewentualne faktury ręcznie mogą go zastosować.Istotne jest by pamiętać, że zbiór należy zgłosić do rejestracji zanim rozpoczniemy jego tworzenie. W większości przypadków wystarczy samo wysłanie wniosku i możemy działać. Jak zarejestrować zbiór ? Co poza samym wnioskiem rejestracyjnym musisz przygotować ? O tym w kolejnym artykule.Autor artykułu: Michał Kulka

projektowanie
Własność Intelektualna i Prace B+R

Portfolio Pana R. a prawo autorskie

Całkiem niedawno utalentowany grafik, Pan R. (Ripley) zapytał mnie czy może wrzucić swoje dzieło, które zrobił dla firmy X, do własnego portfolio. Szczerze mówiąc, pytanie to padło na hucznym spotkaniu towarzyskim, kiedy to nagabywałam go na temat naszej działalności, wiec nie zdążyłam wypytać się o szczegóły. Ale jeżeli rozwinąć temat … Przyjmijmy, iż istnieją dwie główne podstawy, z tytułu jakiej mogło powstać owo dzieło – stosunek pracy lub umowa o dzieło/zlecenia.Pierwszy przypadek - jeżeli ustawa lub umowa o pracę nie stanowią inaczej, pracodawca, którego pracownik, czyli Pan R., stworzył utwór w wyniku wykonywania obowiązków ze stosunku pracy, nabywa z chwilą przyjęcia utworu autorskie prawa majątkowe (zgodnie z art. 12 ust. 1 prawa autorskiego, w granicach wynikających z celu umowy o pracę i zgodnego zamiaru stron). Chociaż samo nawiązanie stosunku pracy, nie jest wystarczającą podstawą do nabycia majątkowych praw autorskich do dzieła stworzonego przez pracownika, to w praktyce zazwyczaj pracodawca zadba o to, żeby Pan R. nie mógł skorzystać ze swoich praw autorskich.Umowa cywilnoprawna nie korzysta już z powyższego domniemania ustawowego, iż autorskie prawa majątkowe przechodzą na przyjmującego dzieło, niemniej niemal zawsze w takowych umowach znajdują się klauzule, które wywołują tożsamy skutekPowyższe należy jednak rozpatrzyć również w świetle art. 16 ustawy o prawie autorskie i prawach pokrewnych, zgodnie z którym autorskie prawa osobiste nie podlegają zrzeczeniu się lub zbyciu, a wśród nich jest prawo do autorstwa utworu czy oznaczenia utworu swoim nazwiskiem lub pseudonimem albo do udostępniania go anonimowo. W doktrynie stwierdza się, iż treść tego prawa sprowadza się do ochrony związku psychicznego twórcy z jego dziełem, ale też do zachowania tożsamości i integralności autorskiego dorobku intelektualnego. Pełni także ważną kulturowo funkcję informacyjną (E. Ferenc-Szydełko (red.) Komentarz). A więc uznać można, iż zamieszczenie przez Pana R. swej twórczość w portfolio byłoby wykonaniem takiego właśnie osobistego prawa autorskiego, spełniając powyższe „mądre” funkcje.Ponadto wskazać należy również na istnienie wielce użytecznego art. 62 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, który stanowi, iż Pan R. (twórca), może w zbiorowej publikacji swych utworów umieścić utwory, o których publikację zawarł odrębną umowę. Przepis pozwala na to, mimo, iż wobec tych utworów zawarta została wcześniej z osobą trzecią umowa licencyjna lub przenosząca autorskie prawa majątkowe, i mimo, że może naruszać interesy kontrahenta Pana R., działanie to w świetle art. 62 ust. 1 ustawy, jest dozwolone.Podkreślenia jednakże wymaga, iż zezwolenie to nie obejmuje rozpowszechniania utworów w postaci efemerycznej, tj. bez użycia ich materialnego nośnika np. umieszczenia utworów w Internecie (E. Ferenc-Szydełko (red.) Komentarz). Po drugie, zbiorowa publikacja musi zawierać wyłącznie utwory jednego twórcy.Jednak i na to prawo praktyka znalazła sposób. Otóż Pan R. może skutecznie zobowiązać się w umowie do niewykonywania danego prawa wynikającego z art. 62 ust. 1 czy art. 16 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, bez pozwolenia drugiej strony umowy. Legalność takiego procederu argumentowana jest faktem, iż w sytuacji takiej nie dochodzi przecież do zrzeczenia się autorskich praw osobistych.Dlatego, primo, wskazane jest zastanowić się czym może skutkować podpisanie umowy w brzmieniu podsuniętym przez firmę X (a najlepiej skonsultować ją z prawniczkami z lawmore ). Secundo, warto negocjować umowę w brzmieniu pozwalającym na bezsporne wykorzystywanie przedmiotowego dzieła w portfolio.

developer
Branża Kreatywna

Nieuczciwy…konsument?

Jak powszechnie wiadomo, coraz więcej osób korzysta z zakupów on-line. Z roku na rok, rośnie też świadomość prawna klientów, którzy coraz lepiej orientują się w przysługujących im prawach. Co z tego wynika? Oprócz oczywistego wzrostu wyników sprzedażowych sklepów internetowych, równolegle zaczęło się rozwijać dość negatywne zjawisko dotyczące stosunków pomiędzy klientami a właścicielami e-sklepów. Zabrzmi to dość paradoksalnie, ale wskazana negatywna praktyka przejawia się w wykorzystywaniu swoich praw konsumenckich do zarabiania na zakupach. Już tłumaczę o co chodzi.Otóż, zgodnie z art. 2 ust 3 ustawy z dnia 2.03.2000r o ochronie niektórych praw konsumentów oraz o odpowiedzialności za szkodę wyrządzoną przez produkt niebezpieczny:

„Jeżeli konsument dokonał jakichkolwiek przedpłat, należą się od nich odsetki ustawowe od daty dokonania przedpłaty.”

Przepis ten daje podstawę do zarabiania na sprzedawcach internetowych. W jaki sposób?„Przedsiębiorczy klienci” robią zakupy w sklepie internetowym na dość wysokie kwoty, rzędu kilku-kilkunastu tysięcy, dokonując przy tym przedpłaty. Później, zgodnie z ustawowym terminem 10 dni odstępują od umowy, przy czym wraz ze zwrotem towaru żądają zwrotu pieniędzy wraz z odsetkami, które wpłacili tytułem przedpłaty. Odsetki ustawowe (13% w skali roku) liczone są od daty otrzymania od sprzedawcy gotówki do daty jej zwrotu na rachunek klienta. Okres taki może średnio wynosić około 20-30 dni, choć zdarzają się też i dłuższe terminy rozliczenia. Tego typu praktyka skutkuje obowiązkiem zapłaty po stronie sprzedawcy ”dodatkowych pieniędzy” na rzecz klienta. Skumulowanie się większej liczby takich „trefnych zamówień” może spowodować dość duże problemy finansowe dla właścicieli e-sklepów.

Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Marcin Jaraczewski as a new partner of LAWMORE

|

A new article by Paula Pul for Stock Market

7 Steps to Prepare for Selling an E-store

A simple joint-stock company-a comprehensive study

Lawmore as an advisor of MicroscopeIT

Lawmore as an advisor of MicroscopeIT in the investment by Tooploox

||||

Financial statements for 2018 - a difficult way to the implementation of IT solutions

||

Innovation Box—a new favourable tax rate.

LAWMORE as an advisor of Parklot||

LAWMORE as an advisor of Parklot in the acquisition by wakacje.pl

LAWMORE as an advisor of zapakuj.to—a co-investment of 4 European VC funds

LAWMORE represents Fandla||

LAWMORE represents Fandla in an investment by Data Ventures

LAWMORE represents Dailyvery in another founding round

LAWMORE represents Joymile in another founding round

An international group Altavia takes over shares in a Polish interactive agency Kamikaze

||

Option Pool, or how to procure and retain good employees

Lawmore represents Lovely Inc—investment of Arkley VC.

LAWMORE represents Enprom HVC sp. z o.o. in the investment in Emplocity

LAWMORE represents a group of private investors in the investment in zapakuj.to/packhelp

LAWMORE represents TalentMedia in the transaction with Mediacap.

LAWMORE represents InMotion —investment of Zernike Meta Ventures

LAWMORE represents Azimutus—the leader of a consortium of private investors in the investment in Ice Code Games

LAWMORE represents Salesbook—investment of SpeedUp Group

aspekty prawne a sklep internetowy

LAWMORE represents WhitePress in the transaction of sale of 70% of shares to Netsprint.

Lawmore represents Wayman—an investment of Innovation Nest

Prowly obtained PLN 4.5 million from Internet Ventures FIZ and Bluerank

Skontaktuj się z nami

Biuro:
BROWARY WARSZAWSKIE
ul. Krochmalna 54 lokal 78 (piętro 6)
00-864 Warszawa

Bądź na bieżąco ze zmianami w prawie

Zapisz się do naszego newslettera

Dziękujemy!
Rejestracja przebiegła pomyślnie.
Ups...twój mail nie może być wysłany!