Zastanawialiście się, dlaczego Kwejk albo Chomikuj jeszcze istnieją, chociaż szansa na to, że właścicielami contentu na tych serwisach są użytkownicy albo usługodawca jest znikoma? Albo dlaczego nie słyszymy wciąż o odszkodowaniach wypłacanych przez Grupę Allegro firmom, których podróbki towarów tysiącami są sprzedawane na tej platformie? to dzięki art. 14 ustawy z dnia 18 lipca 2002 r. o świadczeniu usług drogą elektroniczną (dalej jako uśude).
Zgodnie z tym przepisem, nie ponosi odpowiedzialności za przechowywane dane ten, kto udostępniając zasoby systemu teleinformatycznego w celu przechowywania danych przez usługobiorcę (dalej jako service provider) nie wie o bezprawnym charakterze danych lub związanej z nimi działalności, a w razie otrzymania urzędowego zawiadomienia lub uzyskania wiarygodnej wiadomości o bezprawnym charakterze danych lub związanej z nimi działalności niezwłocznie uniemożliwi dostęp do tych danych (tak: art. 14 ust. 1 uśude). Upraszczając i krótko mówiąc, przepis ten jest niejako polskim odpowiednikiem procedury notice and takedown, o której zapewne słyszeliście niejednokrotnie – chociażby w kontekście absurdalnych nieraz zdjęć, wydawać by się mogło, niewinnych filmików z YouTube’a.
Założenie jest takie: teoretycznie, dostawcy usług świadczonych drogą elektroniczną dostarczają tylko infrastrukturę teleinformatyczną i nie trzymają całodobowej straży nad tym, co Jan Kowalski uploaduje na serwis parę minut po północy. Utrzymują tylko ową infrastrukturę i są „niewinni”, dopóki spełniają warunek braku pozytywnej wiedzy o przechowywanym u nich bezprawnym contencie (sygn. akt VI ACa 2/12). Jednak jeżeli „dowiedzą” się o takich danych (czy to na podstawie wiarygodnej wiadomości, czy też w wyniku urzędowego zawiadomienia) – niezwłocznie muszą zablokować do nich dostęp. Jeżeli jesteś więc service providerem i nie chcesz ponosić odpowiedzialności za przetrzymywany w Twoim serwisie content, wystrzegaj się uzasadnionego zarzutu posiadania pozytywnej wiedzy, co do treści mogących stanowić naruszenie praw osób trzecich. Zaś na taką wiedzę mogą wskazywać takie okoliczności jak np. filtrowanie treści i eksponowanie materiałów, które uznasz za atrakcyjne.
Całość może brzmieć, jakby dostawcy usług świadczonych drogą elektroniczną byli niemal bezkarni. Nie dość, że taki właściciel www może się uwolnić od wszelkiej odpowiedzialności względem osób trzecich: zarówno karnej, jak i cywilnej oraz administracyjnej, to jeszcze nie spoczywa na nim nawet ustawowy obowiązek bieżącego monitorowania contentu w celu wykrycia bezprawnych treści (zgodnie z art. 15 uśude i dyrektywą o handlu elektronicznym). Czy więc pozycja zapobiegliwego service providera jest nienaruszalna? Niekoniecznie. Oprócz oczywistej sytuacji, gdy usługodawca „wie” o bezprawności danych, ale zwleka z ich np. usunięciu, to przy spełnieniu paru przesłanek z innej ustawy, mianowicie Kodeksu cywilnego, można go pociągnąć do odpowiedzialności. Mianowicie przepisy Kodeksu Cywilnego rozciągają odpowiedzialność na podżegaczy, pomocników oraz osoby świadomie korzystające z wyrządzonej drugiemu szkody (art. 422), z tytułu powierzenia wykonania czynności (art. 429) i kierownictwa (art. 430). Jeżeli więc, np. z infrastruktury strony, będzie wynikać, iż service provider niejako zachęca do uploadowania nielegalnych treści, może on zostać pociągnięty do odpowiedzialności. Chociaż nie jest mi znany przypadek z naszego kraju, gdzie na takiej podstawie został pociągnięty jakiś właściciel www, to w tym kontekście przywołać można orzeczenie w sprawie isoHunt, który został uznany za winny naruszenia prawa autorskiego USA w drodze pomocnictwa i podżegania. W wyroku stwierdzono, iż w serwisie promowano słowa i zachowania mające na celu naruszanie praw autorskich.
Dlatego serwisy na różne sposoby muszą pokazywać, że nie tylko nie dostarczają narzędzi do łamania prawa, ale wręcz zwalczają przejawy takiej działalności. Stąd wszechobecne na różnorakich platformach formularze „Zgłoś naruszenie”. Albo Platforma Wydawców na Chomikuj – teoretycznie mająca wspierać sprzedaż chociażby książek z legalnych źródeł, czy też Program Współpraca w Ochronie Praw na Allegro, z którym, na marginesie wspominając, nieraz trzeba „walczyć” równie mocno o uznanie określonych danych za bezprawne, co z samymi naruszycielami. Jednakże to portalowi Chomikuj szczególnie ciężko wychodzi zaprzeczanie temu, że z hostowania nielegalnych treści uczynił sobie główne źródło dochodu. Świadczy o tym chociażby wyrok sądu z bieżącego roku – Chomikuj przegrało z Polską Izbą Książki sprawę o naruszenie dóbr osobistych tego pierwszego, kiedy Izba nazwała serwis „pirackim portalem” (przy czym Sąd wskazał, iż Izba działała w interesie społecznym).
Nie można zaprzeczyć, że bez art. 14 i art. 15 uśude, społeczeństwo informacyjne straciłoby wiele. Bez przepisów tych, chociażby proste forum internetowe dla jego właściciela byłoby ryzykowną działalnością (prawdopodobnie człowiek ten rzadko wychodziłby z gmachu sądu, gdzie toczyłyby się dziesiątki spraw o naruszenie dóbr osobistych użytkowników forum i osób trzecich). Wiadome jest również, że przepis ten niekoniecznie sprawdza się w stosunku do serwisów, które z „piracenia” różnorakich treści stworzyły swój model biznesowy. Uważam natomiast, że na szczególną krytykę zasługują serwisy, które prowadząc bardzo dobrze prosperującą działalność (opierającą się głównie na aukcjach internetowych), posiadając w tym zakresie niemalże krajowy monopol, nadużywają art. 14 uśude. Czy rzeczywiście platforma taka straciłaby swoją uprzywilejowaną pozycję rynkową, gdyby w sposób rzeczywisty walczyła z podróbkami, zamiast używać art. 14 uśude do chronienia handlarzy podrobionymi towarami? Nie sądzę. Jaki jest więc powód chronienia naruszycieli prawa przez taki serwis, i w ogóle o jakim serwisie sprzedażowym piszę, możecie się sami domyślić.